Polscy artyści w Ottawie z okazji 150-lecia Kanady
Katarzyna Szrodt
Ambasada Rzeczpospolitej Polskiej w Ottawie.
W związku z obchodami 150-lecia Kanady, ambasada RP w Ottawie zaprosiła polskich malarzy mieszkających w Montrealu, zrzeszonych w Polish Artists Association of Canada (PAAC) i artystów z Ottawy, do wzięcia udziału w wystawie „Poland for Canada with Love. Polish Canadian Artists Exhibition”. Było to jedno z wielu wydarzeń artystyczno-wystawienniczych przygotowanych przez ambasadę RP, ku czci Kanady. Ze strony ambasady organizacją zajęła się Daria Podemska, ja zaś koordynowałam sprawy montrealskie.
13 czerwca w jasnym, przestronnym wnętrzu International Pavilion, oryginalnie łączącym szkło, drewno i cegłę, odbył się wernisaż wystawy, w której wzięło w sumie udział szesnastu artystów malarzy. Z Montrealu byli to: Joanna Abrahamowicz, Jan Delikat, Dorota Dyląg, Joanna Chełkowska, Piotr Królikowski, Janusz Migacz, Mariola Nykiel, Joanna Pienkowski, Anrzej Andre Pijet, Mira Reiss, Jolanta i Zbigniew Sokalscy.
Ze strony mieszkających w Ottawie Polaków zobaczyliśmy prace: Anny Luczak-Romaszewskiej, Wojciecha Kulikowskiego, Antoniego Romaszewskigo, Darii Podemskiej i Dominika Sokolowskiego. Wystawę cechowała różnorodność tematów, gatunków i technik: oleje, akwarele, rysunek, od abstrakcji, przez impresjonistyczny pejzaż miejski, po surrealizm i ekspresjonizm. Artyści na różne sposoby interpretują rzeczywistość, są na nią wrażliwi, dokonują jej syntezy zapraszając odbiorcę do dialogu. Prace nieżyjącego już Antoniego Romaszewskiego to przekaz intelektualny wymagający od widza interpretacji znaków i symboli. Jolanta Sokalska w sposób mistrzowski tworzy swoje szklane obrazy łącząc szkło z metalem, drewnem, tkaniną. Surrealistyczne malarstwo Miry Reiss opowiada zawsze jakieś historie wciągając nas do toczących się na obrazie wydarzeń, podobnie jak twórczość Doroty Dyląg głęboko ekspresjonistyczna i magiczna zarazem. Nad każdym z obrazów należałoby się pochylić i „wsłuchać”.
Najważniejszym wydaje się fakt, że znów polscy artyści tworzący w Kanadzie mieli szansę spotkać się na wystawie zbiorowej, skonfrontować swoje doświadczenia, porozmawiać, przygotować się do następnego wspólnego pokazu. Pod koniec październia 2017 roku, w centrum polonijnym w Jolicoeur w Montrealu PAAC planuje dużą wystawę. I teraz to jest najważniejsze.
Galeria zdjęć
The International Pavilion w Ottawie, gdzie miała miejsce wystawa.
Wystawa prac polskich artystów w Ottawie, fot. arch. autorki,
Katarzyna Szrodt (z prawej) przed The International Pavilion w Ottawie, gdzie miała miejsce wystawa, fot, arch. autorki.
Wystawa prac polskich artystów w Ottawie, fot. arch. autorki,
Wystawa prac polskich artystów w Ottawie, fot. arch. autorki,
Wystawa prac polskich artystów w Ottawie, fot. arch. autorki,
Katarzyna Szrodt podczas otwarcia wystawy pac polskich artystów w Ottawie, fot. arch. autorki.
Wystawa prac polskich artystów w Ottawie, fot. arch. autorki,
Prace polskich artystów na wystawie w Ottawie, fot. arch. autorki.
Prace polskich artystów na wystawie w Ottawie, fot. arch. autorki.
Cztery portrety
Wilek Markiewicz
Przeglądając ostatnio moje stare prace przywiezione z Europy, powróciły mi wspomnienia związane z niektórymi portretami. Może będzie kiedyś okazja by je pokazać na retrospektywnej wystawie, w każdym razie historia ich wydaje mi się dość ciekawą, aby jej nie zatrzymywać tylko dla siebie.
Wilek Markiewicz, torontoński artysta, zmarł w listopadzie 2014 r. w Toronto.
Janek (rysunek)
Wilek Markiewicz, Janek
Niestety, nie mogę podać jego nazwiska, choć – jak czytelnicy zmiarkują – ma ono swe znaczenie w historii. Janek urodził się bądź w Westfalii, jak jego rodzice, bądź we Francji. Miał w sobie trochę krwi niemieckiej, nie wiem, czy po mieczu, czy po kądzieli. Po polsku mówił poprawnie, po francusku, jak Francuz. Podczas wojny miał ok. 9 lat. Ojciec oddał go do Hitlerjugend. Poznałem ojca, przemiły pan, co widocznie jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Janek opowiadał mi jak smarkacze w jego wieku zarąbali się na śmierć szablami w pojedynku. Miał twardą szkołę w Hitlerjugend. Nie afiszował się tym zbytnio i prosił mnie o dyskrecję, którą utrzymuję… Był gorącym polskim patriotą i raz, podczas dyskusji z kolegami na temat europejskiego federalizmu, perorował: „Sobieski był federalistą?! Bolesław Chrobry był federalistą?! Federalizmy to żydowskie wymysły!”
Pomimo oznak twardości i zdziczenia Janek był sentymentalny. Ja byłem jednym z niewielu, który zdawał sobie z tego sprawę i może dlatego byliśmy przyjaciółmi. Janek kochał dziewczęta z wzajemnością. Opowiadał mi, jak najbardziej sofistykowane kobiety stawały się ladacznicami u niego w łóżku i wierzyłem mu, bo Janek nie miał imaginacji. Związał się z bardzo ładną Francuzką, ona mu pomagała finansowo, gdy coś tam studiował, później pobrali się. Przyszła wojna w Algierii i Janek został zmobilizowany. Opowiadał mi jak rżnęli Arabów i mogę sobie wyobrazić Janka w akcji.
Gdy go spotkałem już po wojnie, całe jego życie zaczęło spadać ostrą krzywą w dół i chyba się już nigdy nie podniosło. Podczas jego pobytu na froncie żona go opuściła. Nie mogę jej potępiać nie znając faktów. Janek mógł być niemożliwym do współżycia. Wróciwszy do domu w poszarganym uniformie znalazł mieszkanie zamknięte na kłódkę i musiał iść spać do hotelu. Zdaje się, że był ranny i schorowany. Z armii pozostały mu czarne wspomnienia. Ktoś zrobił z niego Żyda, że jego nazwisko brzmi jak Mojżesz! Żałuję, że nie mogę zacytować jego nazwiska, aby się czytelnicy przekonali, jaki to absurd. W każdym razie Janek z Hitlerjugent i z mordą SS-mana zbierał cięgi za żydostwo. Nie pytałem się, kto mu ten kawał wyrządził: Polak, Francuz czy Niemiec – armia francuska jest wielokulturową, jak Toronto. Nie zajmowałem się wtedy tymi sprawami. Ubawiło mnie tylko to, że z nim służył autentyczny Żyd, sąsiad jego rodziców. Obie matki przyjaźniły się i obie płakały nad losem swoich synów.
Straciłem z nim kontakt i gdy go ujrzałem po roku zmiarkowałem, że się chyba nie pozbierał ze swych przeżyć. Chodził po ulicy nocą w towarzystwie obwiesiów, sam jakby pod wpływem narkotyków czy alkoholu. Był w wisielczym humorze. Czułem, że nie mamy ze sobą nic więcej wspólnego, że ani on mnie nie potrzebuje, ani ja dla niego nic nie mogę zrobić – i pozostałem niezauważony.
Esteban czyli Stefan (olej)
Wilek Markiewicz, Esteban
Esteban jest Hiszpanem, z matki Katalonki, ojca Andaluzyjczyka. On sam wychowany w katalońskim miasteczku, przybył z Barcelony do Paryża ze snami glorii dziennikarskiej, jako wysłannik tamtejszego pisma ilustrowanego. Posiadał wielką wrażliwość pisarską, lecz do osiągnięcia sukcesu brakowało mu trzech podstawowych rzeczy: 1) inteligencji, 2) wykształcenia, 3) pieniędzy. W Barcelonie, w swym piśmie posiadał rubrykę a la „Dear Abby”, z której wywiązywał się na pewno nieźle, ponieważ umiał wniknąć w sytuację z życia i miał religijną moralność do przyjęcia przez ogół. Lecz zachciało mu się szerokich wód i oto znalazł się w Paryżu. Jego rolą miały być wywiady z rozmaitymi „gwiazdami” piosenkarstwa i telewizji. Lecz nie znał jeszcze zbyt dobrze francuskiego. Dał mi do przeczytania swe krótkie historie, z których jedna zrobiła na mnie głębokie wrażenie. Mowa tam o młodym malarzu, który pod wpływem konfliktu opuścił swój dom rodzinny i miasteczko, i wylądował z mizerną sumą pieniędzy w Barcelonie. Na rogu ulicy zobaczył młodą pociągająca prostytutkę i z młodzieńczą beztroską postanowił wydać na nią ostatni grosz. W hoteliku weszli w przyjacielską rozmowę i opowiedział jej swą historię. Ona mu rzekła: „Moja historia jest nieco podobna do twojej, tylko dla mnie jest już za późno. Wracaj do domu, do ojca i matki, nim moloch miasta nie pochłonie i ciebie”.
Było to tak ciepło opowiedziane i takim prostym językiem, że wczułem się w sytuację, jakbym był przy tym. Powiedziałem Estebanowi: „Jestem zachwycony, ty jesteś hiszpańskim Balzakiem od prostych spraw. Oto czego nie powinienem mu był powiedzieć. Uraziłem go, że nie potrafi pisać o niezwykłych sprawach i zaczął wypisywać jakieś szmiry o miłości i mordach a la „soap opera” i nie rozumiał dlaczego mi się to nie podoba. Prawdopodobnie posądzał mnie o zazdrość.
Historia Estebana jest niestety również historią upadku, choć walczył z podziwu godną wytrzymałością. Właściwie młodość pozwoliła mu przetrwać. Srogą zimą paryską, która jest zimniejsza od torontońskiej, tyle że bez śniegu, wychodził późnym wieczorem ode mnie – nie wiedziałem dlaczego, z tak krzywą miną. Otóż spędzał noce pod gołym niebem, w jakimś cieplejszym kanale wydechowym między włóczęgami i degeneratami. Tajemnicę umiał zatrzymać dla siebie. Moja żona mawiała: „Dlaczego Esteban tak śmierdzi – nie zmienia odzieży, czy co?”. Raz go spotkała na ulicy w tym stanie i powiedziała mu: „Esteban, albo się pozbierasz, albo wracasz do Hiszpanii”. Był u nas parę dni, po czym znalazł pracę i pomieszczenie. Został sprzątaczem w jakiejś publicznej pływalni. Pomimo, że otrzymywał z początku ciepłe listy z redakcji, utracił w końcu kontakt ze swoim pismem. Przechodził przez życie wciąż ze swym chaplinowskim uśmieszkiem, lecz nie był to już ten sam Esteban. Stał się brzydkim cynikiem, przypuszczalnie bez dawnej religijności i moralności, co dla człowieka prostego może być bardzo niebezpieczne. Twierdził, że jest zadowolony i przypuszczalnie był nim. Mawiał: „Gdyby mi zaofiarowano redaktorską pozycję w Buenos Aires, powiedziałbym, by ją sobie zatrzymali dla siebie”. Twierdził, że nie chce utracić kontaktu z Europą, lecz czym była dla niego ta Europa? Późną nocą, po pracy zupa cebulowa w paryskich Halach, później – gdy akurat nie miał kochanki – prostytutka. Bez wstrętu i z odrobiną ciekawości, opowiadał mi o rozmaitych propozycjach, które otrzymywał przy pracy w pływalni. „Esteban, na miłość boską, trzymaj się z daleka” – mówiłem mu. Z zagadkowym uśmieszkiem przyjmował, co by mu nie powiedziano. Ponoć wyjechał do Hiszpanii z uciułaną gotówką i ożenił się. Nie wiem, co się z nim stało, jako że nasza przyjaźń się zerwała, z przyczyn nie należących do tematu.
Carol (pastel olejny)
Wilek Markiewicz, Carol
Poznałem ją w Paryżu, gdzie pracowała jako służąca. Pochodziła z chłopskiej rodziny z okolicy Burgos (płn. Hiszpania). Została wówczas sierotą i ojciec z macochą traktowali ją całkiem nie po ludzku. W wieku lat 5-ciu oddali ja do klasztoru. Tam też nie traktowano ją poprzez jedwabne rękawiczki, po prostu Hiszpania była twardym krajem, gdzie najsilniejsi przeżywali. Już w wieku 5-ciu lat Carol szorowała klasztorne podłogi i prała odzież od samego świtu, do późnej nocy. Stała na krześle z nałożonymi belkami, żeby móc dosięgnąć balii. Matka przełożona zorientowała się co do bystrości Carol i mawiała: „Ty się ucz, a przerośniesz i swą kondycję i innych”. Dzięki pomocy przełożonej i własnych, wcześnie rozbudzonych ambicji, Carol nauczyła się wiele, w warunkach, gdy inne pozostały analfabetkami. W czasie wojny domowej, Burgos było miejscem koszarowym dla Niemców i Włochów, którym się podobała ta mała blondyneczka i obdarowywali ją czekoladkami. Jedni z niewielu, którzy okazali jej trochę życzliwości – prócz przełożonej. Pozostawiła po nich wdzięczne wspomnienie – plus faszyzm. To ostatnie jej później przeszło, ale o tym zaraz. Nie wyrosła i prawdopodobnie skutkiem zaburzeń hormonalnych, wywołanych trudem i niedożywieniem, twarz jej została wydłużoną. Słowem była bardzo brzydka, mimo żywych jasnych oczu i blond włosów. Pracę mogła otrzymać tylko jako służąca i chłopcy parskali na nią. Jako dobra Hiszpanka i w instynkcie samoobrony zrobiła się kąśliwa jak osa i agresywna jak pantera. Ponieważ klasztor był jej jedynym domem, a przełożona jedyną matką, nie opuszczała niedzielnej mszy, lecz nie była bigotką. Jej podejście do życia było po hiszpańsku pragmatyczne. Na pewno miała kochanków, choć nie interesowałem się jej prywatnym życiem. Jednego poznałem, był to Chorwat, który przypuszczalnie by się z nią ożenił, lecz jej brzydota przezwyciężyła jej wszystkie niepospolite zalety. Rozstali się jak pies i kot. Carol była maleńka, ale nie obawiała się ni diabła. Cokolwiek zaszło, on utracił parę piór.
Opuściła Paryż z pieniędzmi, które jej pozostały i osiedliła się w Madrycie. I teraz zaczyna się dla nas najciekawszy rozdział jej życia. W wieku ponad 50-ciu lat Carol ukończyła doktorat z literatury francuskiej na uniwersytecie w Madrycie. Wiedziałem, że uczęszczała od czasu do czasu na Sorbonę, lecz nie sądziłem, że jest w tym coś poważnego. W tym też okresie utraciła swój faszyzm.
Z Carol nie mam kontaktu z własnej winy. Carol była przyjaciółką mojej żony i mnie oddaną jak siostra, choć ja z niecierpliwością znosiłem ten „babiniec”. Lecz na pewno pamięta mnie, jak ja ją. Carol żyje z kimś obecnie, prawdopodobnie odseparowanym (nie wiem, czy już istnieją rozwody w Hiszpanii). On ją nosi na rękach. Człowiek prosty umie, jak wszyscy Hiszpanie ocenić czyjąś wyższość.
Włodek (rysunek)
Wilek Markiewicz, Włodek
Włodek urodził się przed wojną w polskim więzieniu. Matka – Żydówka, była aktywną komunistką i nazwała syna od Lenina. Ojciec, prawdopodobnie również Żyd, zginął podczas jakiejś akcji bojowej przed, czy podczas wojny. Rosjanie, gdy weszli do Polski wywieźli ją z dzieckiem do Azji Centralnej i tam przestała być komunistką. Z zawodu była pielęgniarką i gdy protestowała, że Uzbeków i Kozaków się szczepi tą samą igłą, otrzymała odpowiedź: „Eto zwieria (to są zwierzęta), nic im się nie stanie”. Napisała protest do Moskwy i zawezwano ją: „twym protestem wymyliśmy okna, zamknij gębę, albo pójdziesz skąd się nie wraca”.
Zamieszkali w Paryżu, matka zagorzała antykomunistka, zaś syn – trockista. Przychodził pokrwawiony z ulicznych bijatyk. Posiadał wybitny talent malarski, lecz między ideologią i matką, która chciała natychmiast skapitalizować jego prace, nic z tego nie wyszło. Nawet grupa francuskich arystokratów zainteresowała się jego talentem i finansowała go przez jakiś czas. Lecz nie mieli pojęcia o sztuce i wszystko rozbiło się – o politykę. Włodek wegetował, wysoki i chudy wyglądał na Don Kichota. Bez kondycji fizycznej, ani silnego charakteru, nie wiem, co się z nim stało. Bez konkretnego powodu, nie mam dobrego przeczucia.
Niezwykła wystawa we wrocławskim Muzeum Narodowym
Barbara Lekarczyk-Cisek
Korespondencja z Polski
Od 13 czerwca do 24 września w Muzeum Narodowym we Wrocławiu można podziwiać prawdziwe skarby. Wystawa „Skarbiec. Złotnictwo Archikatedry Wrocławskiej” prezentuje najcenniejsze zabytki sztuki złotniczej, które po raz pierwszy można oglądać z tak bliska. Znajdują się wśród nich m.in. XVI-wieczny ołtarz główny Katedry Wrocławskiej, wspaniałe relikwiarze, figury świętych oraz olśniewające (dosłownie) monstrancje.
Kolekcja jednego z najbogatszych zasobów dawnego złotnictwa w tej części Europy nie tylko ocalała z wojennej pożogi, ale jeszcze została wzbogacona o liczne precjoza, przeniesione pod koniec wojny do skarbca z licznych kościołów znajdujących się na terenie Ostrowa Tumskiego. Niektóre obiekty uległy rozproszeniu, jak słynny renesansowy ołtarzyk biskupa Johanna V Thurzona, trafił do oo. paulinów na Jasną Górę, ale możemy go oglądać w ramach tej ekspozycji.
Ołtarz główny Katedry, fot. materiały Muzeum Narodowego.
Co można zobaczyć na wystawie?
Otóż wyeksponowano ponad 80 wyrobów złotniczych, m.in. relikwiarze, monstrancje, figury, pastorały, kielichy, lampy wieczne i kadzielnice.
Wśród wystawionych zabytków są dzieła „ikoniczne”, od wieków kojarzone z katedrą, jak relikwiarze św. Jana Chrzciciela – dzieło Caspara Pfistera z 1611 r. z przedstawieniem głowy św. Jana na misie i relikwiarz ręki świętego z 1512 r. – mówi Jacek Witecki, kurator wystawy. Są dzieła doskonałe artystycznie, np. kielich fundacji kanonika Johannesa Hoffmanna, z 1501 r., który zachwyca maestrią emaliowanych plastycznych dekoracji, kielich biskupa Andreasa Jerina autorstwa Michaela Schneidera czy dzieła Paula i Fabiana Nitschów. Dopełnieniem ekspozycji są szaty i elementy stroju liturgicznego, m.in. ornat i pluwiał, wykonane przez wrocławskie siostry urszulanki w 1792 r. dla uświetnienia jubileuszu 500-lecia opactwa w Krzeszowie, buty biskupie z przełomu XVIII i XIX w. oraz ozdobne rękawiczki – elementy ubioru liturgicznego, które wyszły dziś z użycia i zobaczyć je można już tylko w zbiorach skarbca.
Matka Boska Niepokalanie Poczęta, Johann Klinge 1736, fot. B.-Lekarczyk-Cisek.
Na szczególną uwagę zasługuje pełnowymiarowa rekonstrukcja słynnego srebrnego ołtarza głównego Katedry, z 1591 r. Został on zdemontowany pod koniec II wojny światowej, przed oblężeniem miasta i obecnie jest po raz pierwszy zademonstrowany po renowacji. Zaginęły wprawdzie srebrne blachy stanowiące tło, ale i tak prezentuje się wspaniale. Ołtarz ufundował biskup Andreas Jerin, a wykonali go dwaj renomowani artyści wrocławskiego manieryzmu: złotnik Paul Nitsch oraz malarz Bartholomaeus Fichtenberger. Od chwili jego poświęcenia, co miało miejsce 4 maja 1591 roku, ołtarz wart 10 tysięcy talarów, co było kwotą zawrotną jak na owe czasy, wzbudzał powszechny zachwyt swoją urodą, ale także podziw dla hojności fundatora. Wykonany przez luterańskich artystów, stał się chlubą pierwszej katolickiej świątyni Śląska. Na wrocławskiej wystawie można sobie wyobrazić, jakie wrażenie robił ołtarz z pięknymi namalowanymi przez Fichtenbergera skrzydłami, dzięki multimedialnej ekspozycji. Skrzydła owe powróciły do Wrocławia, dzięki staraniom biskupa Bolesława Kominka i obecnie są eksponowane w Muzeum Archidiecezjalnym.
Na uwagę zasługują także liczne relikwiarze – prawdziwe arcydzieła sztuki złotniczej, różniące się od siebie kształtami i stylem wykonania. Są wśród nich m.in. relikwiarz św. Jana Chrzciciela, patrona Archikatedry – dzieło Caspara Pfistera, herma relikwiarzowa św. Wincentego Tobiasa Plackwitza z 1723 roku, relikwiarz św. Konstancji z 1. połowy XVIII wieku.
Komplet ołtarzowy krucyfiks, sześć świeczników, Christian Mentzel – Starszy 1692-95, fot. B. Lekarczyk-Cisek.
Uwagę zwracają także figury świętych, m.in. Chrystusa Zmartwychwstałego Caspara Pfistera z 1625 roku czy Matki Boskiej Niepokalanie Poczętej Johanna Klinge z 1736 roku. Ponadto podziwiać można wspaniały pastorał biskupa Georga Koppa, wykonany w 1906 roku przez Wilhelma Rauschera, który przedstawia pełnoplastyczną figurę św. Jerzego na koniu, pokonującego smoka. Zawiera także przedstawienie gotyckiej kaplicy, w której arkadach znajdują się figury świętych biskupów i zakonników. Pastorał ów – symbol całej wystawy, który odnajdziemy również na okładce okazałego katalogu – był prezentem duchowieństwa Fuldy (Hesja) dla biskupa kardynała Georga Koppa, wręczonym mu z okazji 25-lecia konsekracji.
Wiele spośród przedstawionych obiektów, w tym niezwykle piękna monstrancja z przełomu XVII i XVIII wieku, wysadzana rubinami i brylantami, nadal służą w Archikatedrze Wrocławskiej podczas szczególnie podniosłych obrzędów religijnych.
Wystawę „Skarbiec. Złotnictwo Archikatedry Wrocławskiej”, której kuratorem, a także autorem katalogu, jest Jacek Witecki.
Galeria
Herma relikwiarzowa św. Wincentego, Tobias Plackwitz 1723, fot. B. Lekarczyk-Cisek.
Monstrancje – pierwsza po prawej wykonana przez Ericha Adolfa ok. 1940 r., fot. B. Lekarczyk-Cisek.
Relikwiarz św. Konstancji, 1. poł. XVIII w.
Relikwiarz św. Felicyty, Rzym 1676 r., fot. B. Lekarczyk-Cisek.
Relikwiarz św. Jana Chrzciciela, Caspar Pfoster 1611 r., fot. B. Lekarczyk-Cisek
Ołtarzyk relikwiarzowy biskupa Johanna V. Thurzona, 1511 r,. fot. B. Lekarczyk-Cisek.
Pastorał biskupa Georga Koppa, Wilhelm Rauscher 1906 r,. materiały Muzeum Narodowego.
Prześmiewczy głos Ryszarda Drucha.
Ryszard Druch, Autoportret.
Urodzony w 1952 roku w Chełmnie nad Wisłą. Absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych (1971) i Wyższej Szkoły Pedagogicznej (historia, 1976 ) w Opolu. Wieloletni instruktor opolskiego harcerstwa (ZHP), nauczyciel Zespołu Szkół Elektrycznych im. T. Kościuszki (1977-1991), Młodzieżowego Domu Kultury (1986-1991) i Szkoły Społecznej „TAK” (1989-1991) w Opolu.
Laureat Międzynarodowego Konkursu Rysunku Satyrycznego „Satyrykon” w Legnicy(1986) i kilku ogólnopolskich konkursów satyrycznych. W 1988 roku przyjęty przez Eryka Lipińskiego do Stowarzyszenia Polskich Artystów Karykatury w Warszawie (legitymacja nr 130). W latach 1960-1991 mieszkaniec Opola. Autor 15 indywidualnych wystaw rysunku satyrycznego i malarstwa zorganizowanych wówczas w Polsce i na Węgrzech.
W 1991 roku wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie w Trenton w stanie New Jersey od 1993 roku prowadzi własną firmę graficzno-reklamową „Druch Studio”. Publikuje w prasie polonijnej artykuły i rysunki, od 2009 roku redaguje jednoosobowo periodyk internetowy „SUFLER – Informator Druch Studio Gallery”. Od 1997 roku prowadzi autorski, polonijny kabaret „Odlot”, a od 2001 roku w sposób stały promuje – w polonijnym i amerykańskim środowisku – polską kulturę i sztukę. W latach 2001-2017 zorganizował 166 „Salonów Artystycznych” czyli comiesięcznych imprez takich jak: wystawy malarstwa, grafiki i fotografii, koncerty muzyczne, przedstawienia teatralne, występy i happeningi kabaretowe, wieczory autorskie ludzi pióra, prelekcje i projekcje polskich filmów. Gośćmi tych imprez byli m.in: Krystyna Prońko, Olgierd Budrewicz, Adam Michnik, Aleksandra Ziółkowska-Boehm, Jan Pietrzak, Krzysztof Medyna, prof. Yehuda Nir, Ryszard Pawłowski, Jacek Pałkiewicz, Beata Pawlikowska, Evgen Malinowski, Mathew Tyrmand, Marry Skinner.
Od roku 2003 powrócił w Ameryce do zawodu nauczyciela. Prowadzi w Trenton własną „Druch Studio Gallery” oraz „Akademię Sztuk Pięknych” czyli kursy rysunku i malarstwa dla grupy około 25 osób (dzieci, młodzież i dorośli) . Od 2007 roku jest również nauczycielem Polskich Szkół Dokształcających w Trenton, gdzie uczy języka polskiego, geografii i historii Polski. W roku 2010 otrzymał doroczną nagrodę The Polish Arts Club of Trenton, New Jersey, za zasługi na polu promocji kultury dla polskiej społeczności.
Inicjator i fundator nagród swojej galerii przyznawanych Polakom za osiągnięcia na polu kultury i sztuki oraz polskiej młodzieży szkolnej. Organizator bezpłatnych plenerów malarskich dla polskiej młodzieży i dorosłych, a także imprez charytatywnych.
W październiku 2011 roku Muzeum im. K. Pułaskiego w Warce urządziło wystawę jego plakatów pt. „My Amerykany!”. Ryszard Druch podarował tej placówce zestaw swoich plakatów oraz obraz akrylowy „Immigrants”. Ponad 100 jego rysunków satyrycznych pochodzących z lat 1980-1990 znajduje się w zbiorach specjalnych Muzeum Harcerstwa w Warszawie.
W roku 1999 wspólnie z opolskim artystą fotografikiem Janem Berdakiem oraz Młodzieżowym Domem Kultury w Opolu zorganizował Ogólnopolski Konkurs Rysunku Satyrycznego „Opole’99” zapewniając nagrody finansowe dla jego laureatów. W roku 2001 był inicjatorem otwartego Konkursu Poetyckiego „Cztery Oceany” zorganizowanego wspólnie z Oddziałem Związku Literatów Polskich w Opolu. Również na ten konkurs zapewnił laureatom nagrody finansowe.
Dwukrotnie promował w polonijnych środowiskach amerykańskich twórczość dwóch opolan. W roku 1996 urządził „Teatr Malowania” artysty grafika i malarza Bolesława Polnara w domowej galerii przy 609 Mulberry Street w Trenton (NJ), a Harry’emu Dudzie zorganizował trzy podróże poetyckie po USA (2001, 2003 i 2007) połączone z wieczorami autorskimi w Trenton (NJ), Clark (NJ), w Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku oraz w Polskim Uniwersytecie Ludowym w Filadelfii. Wizyta Harry’ego Dudy w domu poety Zbigniewa Rossy w Sparcie (NJ) w roku 2007 zapoczątkowała plenery malarsko-poetyckie „Artystyczna Rossa”.
W roku 2008 przyznał Harry’emu Dudzie z Opola Nagrodę „Friend of Art 2008” dzięki której mógł się ukazać tomik poetycki tego autora pt. „Wiersze amerykańskie” wydany w tym samym roku przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną im. E. Smolki w Opolu.
Część „Salonów Artystycznych” Druch Studio Gallery organizuje w Polsce. Pierwszy z nich odbył się w roku 2008 w Opolu, Brzegu, Nysie i Bałej. Był to 65. Polsko-Amerykański Salon Artystyczny w formie promocji tomiku poetyckiego „Wiersze amerykańskie” Harry’ego Dudy i wystawy plakatów i rysunków satyrycznych Ryszarda Drucha. Zestaw wystawianych plakatów podarował Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Opolu. Rok później w BP Atelier w Opolu urządził 75. Polsko-Amerykański Salon Artystyczny promujacy poezję Zbigniewa Rossy mieszkającego w Sparcie, w stanie New Jersey (USA).
Od roku 2011 wspólnie z Grzegorzem Pielakiem – nauczycielem-metodykiem Miejskiego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli w Opolu organizuje „Warsztaty Karykatury” dla młodzieży i nauczycieli szkół opolskich.
W latach 2011-2017 przekazał w formie daru zestaw ponad 30 antyków i staroci dla wyposażenia wnętrz Zamku w Łosiowie – siedziby Wojewódzkiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego, a w roku 2016 zestaw unikalnych obiektów historycznych podarował Muzeum Uniwersytetu Opolskiego oraz Muzeum Śląska Opolskiego w Opolu.
W październiku 2015 roku Grupa Obywatelska „Norwid w NYC” w składzie: Ryszard Druch, Grzegorz Gustaw (artysta rzeźbiarz) i Janusz Szlechta (dziennikarz) sfinalizowała swój śmiały projekt odsłaniając tablicę pamiatkową Cypriana Kamila Norwida na ścianie frontowej siedziby Polskiego Instytutu Naukowego w Nowym Jorku. Replikę tej tablicy przy obecności prof. Marka Masnyka, prof. Stanisława Nicieji oraz poety Harry’ego Dudyodsłonięto 25 października 2016 roku w Collegium Maius Uniwersytetu Opolskiego.
Ryszard Druch jest autorem dwóch książek: „Plastyczniak i plastusie” (2009) oraz „Salony na 44 krzesła” (2010) wydanych przez Wojewódzka Bibliotekę Publiczną w Opolu.
Druch Studio Gallery wspiera finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy organizowane w Trenton, New Jersey. Jej „Aukcje Sztuki” przyniosły np. wymierne efekty finansowe: 960 dolarów (2015).
Ryszard Druch otrzymał drugą nagrodę Muzeum Karykatury w Warszawie, w konkursie „Cztery Pory Karykatury – Wiosna 2017”.
Informacja o wystawach i dorobku Ryszarda Drucha wraz z galerią rysunków satyrycznych, ukaże się w środę, 12 lipca 2017 roku.
Galeria Karykatury Ryszarda Drucha
Ewa Zeller. Obrazy natury.
Ewa Zeller
Ewa Zeller mieszkająca obecnie w Trenton w New Jersey, urodziła się w Polsce. W 1998 r. uzyskała magisterium na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu w zakresie konserwatorstwa i ochrony dóbr kultury. W 2000 r. ukończyła studia podyplomowe na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej w zakresie ochrony krajobrazu kulturowego, a jej praca dyplomowa została nagrodzona i opublikowana przez Konserwatora Generalnego w Warszawie. W latach 1987-2003 pracowała w państwowych służbach ochrony zabytków w Białymstoku, opracowując katalogi zabytków sztuki województwa białostockiego, wytyczne konserwatorskie oraz opiniując projekty renowacji zabytków.
Od 2003 r. przebywa na stałe w USA, zajmując się malarstwem artystycznym.
Uczyła się malarstwa olejnego u Aleksandry Nowak, Gregory’ego Perkela, Louisa Rosseumano, a także na uczelniach artystycznych: PRATT Institute na Brooklynie, Arts Council of Princeton, School of Visual Arts na Chelsea, Pennsylvania Academy of Fine Art w Filadelfii (PAFA).
Pracuje w oleju, akrylu, pastelu i watercolor. Po raz pierwszy swoje prace pokazała w New Jersey, następnie w Pensylwanii, Connecticut i w Nowym Jorku. Jej prace znajdują się w licznych prywatnych kolekcjach na terenie Stanów Zjednoczonych, a także w Fundacji Jana Pawła II w Rzymie, w Trenton City Museum czy w Princeton Academy of Sacred Heart.
Ewa Zeller, Irysy na stole, olej na papierze.
Indywidualne wystawy:
2006 i 2012 Druch Studio Gallery w Trenton (NJ),
2012 Skulski Art Gallery w Clark (NJ) oraz tamże dwuosobowa wystawa z Magdaleną Zawadzką w 2015 r.,
2009 PII Gallery (Margaret Berczyńskiej) w Filadelfii,
2013 Starbucks na Greenpoincie (NY),
2014 czterech twórców w PII Gallery w Filadelfii,
2014 czterech tworców w Galerii Kurier Plus: Kasia Iwaniec, Anna Bis, Halina Nawrot, Ewa Zeller,
2014 Mała Polska w Trenton wraz z rzeżbiarzem Jerzym Chojnowskim,
2015 Brooklyn Public Library na Greenpoincie,
2016 Klimat Longue na Manhattanie,
2016 Passeterie Charlotte na Greenpoincie,
2016 wystawa czterech twórców w ramach Polskiego Festiwalu Kultury Polskiej przy parafii Sw. Krzyża na Maspeth w NY: Anna i Antoni Szoska, Wiktor Tur, Ewa Zeller,
2016 Galeria Kurier Plus na Greenpoincie, Festival Dumbo na Brooklynie w Nowym Yorku.
Ponadto uczestniczyła w ponad 100 wystawach grupowych na terenie w/w stanów.
Jej prace przedstawiające kompozycje kwiatowe były częścią scenografii do sztuki “Cheaper by the Dozen” w Newtown Theatre (PA), najstarszym teatrze w Pennsylvanii (kwiecień 2013).
Ewa Zeller, Meadow (Łąka), olej na płótnie, 20×16
Uzyskała liczne nagrody na wystawach konkursowych w wielu renomowanch galeriach, w tym Best in Show w konkursowej wystawie Artists Of Yardley w Yardley (PA) w 2015 r., kilka nagród i wyróżnień w Doyestown (PA) – Polish Heritage Society of Philadelphia, podobnie w konkursowych dorocznych wystawach Mercer County Artists w Mercer County Community College w Trenton, Trenton Museum Society w Ellarslie w Trenton (NJ). Jej prace wystawiała Segal Gallery przy Uniwersytecie w Montclaire (NJ), Ridgewood Institute of Arts w Ridgewood (NJ), Farnsworth Gallery w Bordentown (NJ), TAWA Trenton Artists Workshop Association (NJ). Uczestniczy stale w wystawach grupowych the Sketch Club w Filadelfii, Artsbridge w New Hope (PA), New Hope Art Leage. W 2017 roku Trenton City Museum poprosiło malarkę o udział w wystawie zbiorowej amerykańskich współczesnych artystów, organizowanej w salach muzeum, zatytułowanej “On this Walls”.
Ewa Zeller maluje w naturalistycznym stylu, opierając się na kolorze i formie jako głównych nośnikach przekazu, dążąc do uzyskania efektu dekoracyjnego, symbolicznego i syntetyzując wybrane idee. Obok scen symbolicznych preferuje portret, sceny kwiatowe, still life, pejzaże.
Galeria prac Ewy Zeller
Nasturcje, olej na płótnie
Mystic Mums, olej na płótnie
Jurowce, olej na papierze
Aleksandra, olej na płótnie, 24×18
Model, olej na płótnie, 14×11
Robotnik, olej na płótnie, 14×11
Halina, olej na płótnie
Still Life with copper, olej na płótnie, 11×14
Old Farm, olej na płótnie, 8×10
Nature, olej na płótnie, 9×16
Sztuka – język bez słów
Rozmowa z Barbarą Maryańską, malarką, kuratorką wystaw.
Barbara Maryańska
Joanna Sokołowska-Gwizdka: Studiowała Pani w Warszawie, Gdańsku i Paryżu, ma Pani na swoim koncie niezliczoną ilość wystaw indywidualnych i zbiorowych na całym świecie, pani obrazy znajdują się w stałych kolekcjach muzealnych, m.in. Uniwersytetu Harvarda czy Muzeum Narodowego w Gdańsku, a także w prywatnych zbiorach od Ameryki, przez Europę po Japonię. Czy są miejsca szczególnie pani bliskie pod względem artystycznym?
Barbara Maryańska: Dużo podróżuję, bo taka jest natura mojej pracy, no i oczywiście mam wielką ciekawość świata. Wszystkie moje wrażenia, odczucia i obserwacje przetwarzam na motywy malarskie, nad którymi pracuję po powrocie w moim studiu, przywożąc masę szkiców i zdjęć. Na ogół musi upłynąć trochę czasu, aby takie przetworzenia mogły się narodzić. Wszystko musi niejako „przejść przeze mnie” zanim podejmę się pracy nad nowym płótnem. Są takie miejsca, które mnie inspirują do malarstwa oraz takie, w których moje obrazy są dobrze odbierane. Spotkania z miłośnikami sztuki są dla mnie bardzo ważne. Lubię słuchać, co ludzie mówią o moich obrazach, jak je odczuwają. Uwielbiam odwiedzać piękne miejsca na świecie i spotykać ciekawych ludzi. Lubię Sedonę w Arizonie za jej niepowtarzalne czerwone skały, Jaipur w Indiach za jego miedziany koloryt pięknej architektury, kocham Sarasotę na Florydzie za jej szmaragdową Zatokę Meksykańską i cudowny zapach kwiatów, Hudson Valley za piękne góry i rzekę, które są ze sobą nierozerwalnie połączone. Kocham Kraków i jego atmosferę, zmuszającą wręcz do bycia artystą, kocham też odwiedzać moją Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie i w Gdańsku i cieszyć się energią twórczą młodych ludzi. Jestem zauroczona pięknem Strasburga, gdzie miałam w zeszłym roku wystawę indywidualną w Galerii Rady Zjednoczonej Europy, i jego wspaniałą katedrą inspirującą do głębokich rozmyślań.
JSG: Czego poszukuje pani w sztuce i co chce pani przez nią wyrazić?
BM: Moim głównym przekazem jest potrzeba ochrony piękna. Piękna przyrody, uczuć, piękna ludzi i miejsc. Spokój jest piękny. Ciągle go pragniemy. Moje malarstwo dostarcza więc spokoju, którego ludzie poszukują. Moim przekazem jest również medytacja. W medytacji można odnaleźć równowagę i zadowolenie. Unikam niepokoju i dramatu, którego życie dostarcza nam w nadmiarze. Maluję swój świat, który stwarzam w życiu i w sztuce.
JSG: Czym dla pani jest rola kuratorki wystaw?
BM: Ta praca daje mi nieodpartą radość i satysfakcję z promowania dobrej – według mnie – i ciekawej sztuki, na którą chciałabym, żeby ludzie zwrócili uwagę. Lubię odkrywać nowe talenty, lubię konfrontować sztukę artystów z różnych środowisk twórczych i kultur. Wystawa to jest oddzielna, nowa kompozycja złożona z wielu dzieł sztuki. Ciekawe są dla mnie zestawienia różnych mediów i stylów. Sztuka żyje tylko wtedy, kiedy się ją ogląda. Jeśli np. jakiś zdolny malarz trzyma swoje obrazy za szafą, to one nie żyją, nie istnieją, bo nikt ich nie widzi.
JSG: Jaka jest specyfika środowiska artystycznego w Nowym Jorku?
BM: Są to bardzo różne środowiska. Wielokulturowość rodzi wielowymiarowość i wielorakość. Dlatego stwarzam możliwość spotkań różnych kultur z różnych krajów m.in. w galerii New Century Artists Gallery w Nowm Jorku.
JSG: Dlaczego wraz z mężem, poetą Markiem Bieńkowskim zdecydowali się państwo na emigrację?
BM: Jesteśmy emigracją stanu wojennego w Polsce. Wybraliśmy Nowy Jork i Nowy Jork wybrał nas. Ja otrzymałam stypendium Fundacji Kościuszkowskiej zaraz po przyjeździe i tak już zostało… Przez długie lata mieszkaliśmy w Nowym Jorku, ale prawdziwą inspiracją dla moich obrazów stała się dopiero Hudson Valley. Tutaj też znalazłam swoje miejsce w kontynuacji malarstwa Hudson River School of Art w czysto osobistej i współczesnej formie, którą nazywam krajobrazem abstrakcyjnym.
JSG: Jakie w USA były początki pani pracy w zawodzie?
BM: Na początku współpracowałam z nieżyjącą już, znaną artystką Michelle Lester, która miała studio na 17 St. przy Union Square. Związałam się też wtedy z grupą Polish American Artists Society i wystawiałam z tą grupą w Nowym Jorku i na Long Island. Współpracowałam także z kilkoma galeriami na East Village. W tym czasie wychowywaliśmy syna, który dziś jest inżynierem programistą w Silicon Valley. Wystawiałam i organizowałam wystawy w Tivoli, NY, Catskill, Hudson, Athens i Albany, NY. W Beacon, NY zorganizowałam międzynarodową i ogólnoamerykańską wystawę sztuki kobiet „The World of Artists” w Howland Cultural Center. Od kilku lat coraz więcej energii poświęcam na organizowanie wystaw w Nowym Jorku.
Więcej informacji o artystce: www.bashamaryanska.com
Ewa Kołacz. Fazy światła.
Ewa Kołacz, malarka i poetka z Kanady
John K. Grande
Adeptka sztuki lalkarskiej i poetka Ewa Kołacz (Eva Kolacz) maluje od 1981 roku. Sztukę wizualną artystki wyróżnia ciągłość emocjonalna malarskiego gestu, który bezpośrednio przekłada uczucia na język światła i barw. Jej malarstwo składa się z elementów, które się oddalają, by się zatrzymać i w rezonansie tworzyć przestrzeń podtrzymującą ciągłość ludzkich emocji. (…)
Każdy obraz Ewy Kołacz powstaje na przestrzeni czasu i choć zdaje się on istnieć w konkretnym miejscu, jest to jedynie świat malarski, gdzie każdy scenariusz inspirowany jest emocjami, malowany kolorem i tworzony przez światło. Jej malarstwo wyróżnia bezpośredniość interpretacji. Emocje stają się pejzażem, a wnętrze ulega ciągłej transformacji. Obrazy te są odzewem na potrzeby serca, a powierzchnia obrazu jest określeniem tożsamości zawierającej w sobie miejsca, atmosferę, zmiany i nieskończoność. To wszystko z godnym podziwu wyczuciem koloru. Nie jest łatwo stworzyć dramatyczne i jednocześnie skromne obrazy, aby mogły wyrazić wrażliwość natury ludzkiej. Obrazy istnieją na powierzchni, która staje się głębią światła, kształtującą formę. Są przypowieściami o ludzkim doświadczeniu. (…)
Rzut optyczny w obrazach może być wertykalny lub horyzontalny, podkreślany intensywnym rozproszeniem i odbiciem, a niekiedy gęstością atmosfery. Każdy z obrazów posiada serię fraz wizualnych, gdzie gest nakłada się na kolejne warstwy obrazu. (…)
Obdarzona wrodzonym zmysłem abstrakcyjnego procesu twórczego, porównywalnym do angielskiego malarza Ivona Hitchens’a, Ewa Kołacz kieruje nas drogami, prowadzonymi przez pędzel. Ten podświadomy proces malowania jest podobny do filmu, ani nie jest nierozwinięty, ani mechaniczny. W przeciwieństwie do malarza techniki automatycznej, Ewa Kołacz podąża za przemyślaną wizualną formą faktur, niczym myśliciel rozkoszujący się malarskością chwili. Teatralność momentu powołuje do życia rzeczywistość wynikłą z procesu twórczego. Jest to podświadomy proces, który kwestionuje własne doświadczenia i metodę pracy. W ten sposób Ewa Kołacz rozwija swój język malarski, wychodząc poza dogmaty modernistyczne, które charakteryzują się stylistyczną zuchwałością, ograniczając swobodę artysty, podążając za maksymami, dyktatami i paradygmatami epoki. Ewa Kołacz ma wyczucie momentu i jego aparycji. Odnajduje formę w procesie malowania. Te formy wyrażają kruchość i ciągłość zmian, w którym bierzemy udział przez chwile. Obcowanie z jej obrazami równa się zagłębieniu w spokojną przestrzeń pełnej syntetyzującej i wibrującej głębi, pól atmosferycznych skąpanych w świetle, (…)
Ewa Kołacz prezentuje wszechświat jako proces, a malarstwo jako nieustająco przekształcający się świat, który będąc stałym, jednocześnie się przeobraża. (…) Malarstwo Ewy Kołacz powstało z wielkiej pasji. Jak sama artystka mówi: „Kiedy masz pasję, nie zastanawiasz się, w jaki sposób inni odbierają twoje malarstwo”.