Wychodźstwo
I
Popatrz przed siebie: pójdziemy przez śnieg, przez ten gips
sypki i przychylny mrozom:
gdzie pole jest szerokie i uciszone, jakby już przeczuwało
beton, gdzie zwęglone ptaki
rdzę z suchej krtani zamiast gwizdu; gdzie w lasach
jedynie dzięcioł piły.
Pójdzie też z nami pies z twarzą ciemną, bo wygasłą,
przy ziemi…
Więc powtarzam: pójdzie z nami pies odwiązany z szczekania;
i pójdzie jeszcze kot,
bo jakże to zarzewie ciepła zostawić w domu
opuszczonym?
A z sobą weź topór: to narzędzie bliskie jest dłoni i starczy
za wszystkie. W nim zapewnienie
więźby, a także szczap, które ogrzewają w czas wypoczynku. Tam
drzewa są dosłowne
– bez pychy (dla której nogi całować gotowi bliźniemu) ale i
poddaństwu obce –
więc weź ze sobą mocny topór. To już wszystko.
II
Nie odwracaj się: tam gorze miasto słów, które odpadły od znaczenia,
jak mięso odpada od kości;
tam miarą echo.
***
Pojedziemy tutaj – drogą białą od kamieni wapiennych
i twardą, bo ciężkim koniom ją zbudowano, wozom i traktorom;
pojedziemy do bliskiego horyzontu pagórka, gdzie nagle
ziemia się powtórzy równiną rozległą;
tutaj są nasze pola, które co roku orzemy wzdłuż i w poprzek
od widnokręgu do widnokręgu, jak od nadziei do nadziei;
tu zbudowaliśmy domy z wiary w trwałość kamieni i czerwonych dachów,
tu wschodzą miłości nasze i tutaj zachodzą;
niewzruszeni, od lat tak dawnych, że wszystko, co dalej
już nie jest ważne, w rosie przedsłonecznej stoimy
i w rosie wieczornej,
nie słowa siejąc, lecz zaciętość ziaren;
tak tu stoimy – milczący uparcie rzece krzyczącej, która nas opływa.
Niedziela na wsi
W niedzielę wracam do Rozmierzy: to ziarenko gorczycy
na mapie w skali 1:2 000 000,
3o kilometrów na południowy wschód od Opola.
Gdzie kończy się obce: te ostatnie tysiąc metrów
mojej drogi; tutaj idę już pieszo: od kamienia stajowego
do kamienia – jak od paciorka różańca do paciorka –
tajemnica radosna, tajemnica bolesna, tajemnica
chwalebna. Asfalt popękał jak spierzchnięte wargi.
A tam już krzesło przysuwają do naszego stołu
mądrości i dobroci. Źle wyglądasz – mówią to miastowe
powietrze ci nie nie służy, czy co? To kobiety –
odpowiadam ja –
biegnące z głośnym płaczem przez wysokie żyta
spać mi nie dają.
* * *
Nie wybierajcie się w odwiedziny do rodzinnych wiosek:
pytania, które położą przed wami obok talerza
z kurzym udkiem, będą nie do przełknięcia.
Nawet alkohol niewiele tu pomoże na te ranę
po chłopskim rozumie. Wielosłowie się w niej zalęgło
przywleczone skądciś. Żywotniejsze nad stonkę.
U nas, w Rozmierzy
Jesteśmy starym lasem. O tym, co pod ziemią
i o powietrzu tej okolicy, wiemy
wszystko.
Myszy naszych lęków. Borsuki milczenia.
Mrowiska naszej pracy. Wiemy, gdzie żerują,
jakimi szczute są psami, jakimi okrążane
tropicielami.
Oko Boże widzi, ucho Pana słyszy
być może więcej. Na przykład nasze dawne czasy,
naszą pamiętliwość.
Wieś moja, żółw
Rozmierz jest to żółw siedemsetletni.
Z roku na rok po kroku uszła cało
Panom, wójtom i plebanom.
Rozmierz milczy, tak jak milczy zwierzę
Cierpliwe. Spod ciężkiej powieki patrzy
Oko, co się napatrzyło wiele więcej
Nikczemności.
Z rzadka, ale przecież, żółw ten mówi. Coś,
Być może, niezwykłego. Coś, być może,
Czego lepiej nie usłyszeć.
Wspomnienie o zmarłym w lutym 2018 roku poecie ukaże się w czwartek, 21 maja 2018 r.
___________________
Jan Goczoł urodził się 13 maja 1934 r. w Rozmierzy, zmarł 22 lutego 2018 r. w Opolu. Polski polityk i poeta, w latach 1985–1991 poseł na Sejm IX i X kadencji. Prezes oddziału Związku Literatów Polskich w Opolu.
Jan Goczoł na Culture Avenue: