Podróż przez życie

Rozmowa z reżyserem Jerzym Antczakiem o najnowszej książce „Jak ja ich kochałem”.
Dwór został soecjalnie zbudowany dla filmu „Noce i dnie”, fot. arch. Jerzego Antczaka

Joanna Sokołowska-Gwizdka:

Jestem po lekturze Pana najnowszej książki. Muszę przyznać, że przeczytałam ją „jednym tchem”. To piękna opowieść o życiu i bliskich Pana sercu osobach, na tle skomplikowanej historii Polski. Powołuje się Pan też na poprzednią książkę wspomnieniową „Noce i dnie mojego życia”. Kiedy i w jakich okolicznościach narodził się pomysł, aby ta książka powstała?

Jerzy Antczak:

Książka powstała z potrzeb spłacenia olbrzymich długów i utrwalenia ludzi, nie tylko z pierwszego planu,  ale często z drugiego, albo  trzeciego  szeregu. Chciałbym, żeby mój czytelnik zobaczył twarze tych, którzy wspierali mnie kiedy brodziłem po rubieżach świata w poszukiwaniu sensu istnienia i źródeł sztuki. W książce próbowałem ocalić od zapomnienia imiona tych wszystkich, którzy przytrzymywali mi tę drabinę, po której się wspinałem.   

W książce podaje Pan tyle szczegółów sprzed lat, cytuje listy, opisuje z detalami różne sytuacje z dzieciństwa we Włodzimierzu Wołyńskim. Czytelnik ma wrażenie iż Panu przez całe życie towarzyszy. Skąd u Pana tak doskonała pamięć chwil?

Trudno  mi  powiedzieć,  ale  chyba  pamięć jest  czymś  wrodzonym, czego nie można się nauczyć. Pamięć można wyćwiczyć, ale tylko do pewnego stopnia. Sięgając pamięcią wstecz, pierwsze doznania mogę zarejestrować od szóstego roku życia,  a  więc gdzieś od 1935 roku.  Od tej daty po dzień dzisiejszy życie moje obfituje w wydarzenia, których logika oszałamia. Wszystko jest zagęszczone, ale najbardziej zdumiewa konsekwencja z jaką te wydarzenia łączą się, tworząc w pełni ukształtowany monolit czyli – moją gotowość do otwierania i zamykania różnych etapów! 

W czasie odpływu inwencji, sięgam na chybił trafił po jakąś książkę. Otwieram na stronicy którą dotknie wskazujący palec i czytam, wierząc,  że odnajdę coś, co mnie odbuduje. Podobnie stało się w  czasie  pisania  „Jak ja  ich  kochałem”. Wyciągnąłem z półki książkę Anny Piwkowskiej zatytułowaną, Achmatowa, czyli kobieta. Jest to biografia wybitnej rosyjskiej poetki, której życie przypadło na dwie epoki: czas carskiej Rosji, kiedy w wieku 18 lat zaświeciła na niebie poezji jak meteor, aby nie zgasnąć do końca życia.  A oto  cytat  z  dziennika Achmatowej:

Dwadzieścia procent w każdych wspomnieniach sfałszowanych jest przez wyobraźnię,  bowiem każda pamięć pamięta co innego. I pamięta inaczej. Pamięć ludzka ma to do siebie, że niczym reflektor wyświetla pojedyńcze momenty  pozostawiając wokół nieprzenikniony mrok…

Achmatowa ma rację. Nawet przy najdoskonalszej pamięci nie sposób wywołać pełnej prawdy wydarzeń z dalekiej, czy nawet najbliższej przeszłości.  Ale ja jednak, spróbowałem dokonać rzeczy karkołomnej, wbrew temu co dowodzi Achmatowa: opisałem wydarzenia, które stanowiły najważniejsze ogniwa w mojej karierze, postarałem się ożywić ich klimat i znaki czasu.  Wreszcie, ustaliłem jakie przeżycia odłożyły się w mojej emocjonalnej pamięci, stając się karmą dla przyszłych artystycznych dokonań. 

Historia, nawet ta najbardziej dramatyczna, przeżyta i zapamiętana przez ludzi, ma w sobie ładunek emocji, czego nie mają podręczniki i źródła naukowe. Opowiedziana przez Pana historia, trafia głęboko do serca. Dwór rodziny Burtanów w Białozowszczyźnie, gdzie mieszkał Pan na początku wojny, jego klimat, zapach pól, codzienne rytuały, a potem wymordowanie właścicieli, rezydentów i służby przez ukraińskich nacjonalistów, czy też historia Pana ojca, chorążego we Włodzimierzu Wołyńskim, potem działacza w podziemiu AK, a po wojnie fałszywe oskarżenie, uwięzienie i oczekiwanie na proces z groźbą kary śmierci – budzą sprzeciw czytelnika. Na ile te i inne dramatyczne wydarzenia Pana ukształtowały?

Dramatycznych wydarzeń w moim długim życiu nie brakowało, ale największy wpływ, a właściwie piętno na mojej osobowości wywarły wydarzenia związane z moim ojcem. Spójrzmy  na  to  w  wielkim  skrócie. 

W  1914  roku  ojciec  w  wieku  18  lat  zgłasza się  na  ochotnika  do  wojska. Odbywa  kampanie  wojenne  1918,  1920,  1939, a  potem  od  1940 do  1945  jako  wysoki  dowódca  AK  dowodzi  dużą  jednostką  zwaną  „pod obwodem”. W 1946  roku,  w ramach rozrachunku z akowskim podziemiem,  ojciec zostaje  aresztowany, oskarżony  o  wydanie  rozkazu  zabójstwa trzech sowieckich skoczków spadochronowych, za co groziła kara śmierci. W  książce „Jak  ja  ich  kochałem”, wiele miejsca  poświęcam przeznaczeniu. A oto namacalny dowód  działania  tej  siły, związanej z losami ojca. 

We Włodzimierzu Sara Pinkwas prowadziła mały sklepik, gdzie było wszystko  –  „mydło, szydło i powidło”. Moja matka bardzo lubiła  ten  przybytek i jego niezwykłą atmosferę. Syn Sary – Icek, po agresji bolszewików na Polskę we wrześniu 1939 roku został komendantem lokalnej milicji.

Sara pamiętała  serdeczność mojej mamy i wymogła na nim opiekę nad naszą rodziną. Dzięki temu nie zostaliśmy wywiezieni na Syberię. A jako bliscy zawodowego wojskowego znajdowaliśmy się na samym szczycie listy przeznaczonych do zsyłki. 

Icek Pinkwas objawił się ponownie i nieoczekiwanie po wojnie w  Polsce i pod nazwiskiem Mikołaj Pluta, jako wysoki rangą funkcjonariusz NKWD – został głównym doradcą Wydziału I (kontrwywiadu), którego celem było ściganie i karanie polskiego podziemia. Zupełnie  przypadkiem  dostaje do  rąk  sprawę  ojca.  Zapoznawszy się z aktami sprawy doznał zaskoczenia. Odkrył, że obwinionym to dobrze mu znany Władysław Antczak, były chorąży 23 Pułku Piechoty stacjonującego we  Włodzimierzu Wołyńskim. W enkawudziście odżyły czułe wspomnienia. Przypomniał sobie moją mamę, jej sympatię do tajemniczego świata Żydów, wreszcie szacunek, jakim nasza rodzina, w tym ojciec, okazywali jego rodzicom. Znalazł w akcie oskarżenia szyte grubymi nićmi fałszerstwa. Sporządził raport dla samego ministra spraw wewnętrznych Stanisława Radkiewicza. Z adnotacją, że na skutek nieprawdziwych faktów przedstawionych przez oskarżyciela zaleca umorzenie śledztwa i wypuszczenie podejrzanego na wolność. Tak w wielkim skrócie wyglądała decyzja przeznaczenia, która za pośrednictwem Icka  Pinkwasa  vel Mikołaja Pluty uratowała tacie życie. A Sarę Pinkwas sportretowałem w  „Nocach  i  dniach”,  jako  Arkuszową.

A oto  kres  wędrówki  ojca. Rok 1961. Siedząc  przy łóżku, widząc smugę cienia na jego twarzy,  zapytałem go:  –  Tato czy ty masz żal do tego wszystkiego co cię spotkało?  Do zdrady twoich podwładnych? Do tych lat, które ci odebrali w więzieniu? Ojciec zamyślił się, a potem uśmiechnął. – Nie, Jurku… nie mam żalu… W ogóle nie mam żalu do nikogo i do niczego.  Bo w końcu człowiek jest panem swojej woli i musi ponosić konsekwencje swoich czynów. – No, ale przecież musisz mieć jakąś ocenę tego wszystkiego. –  Tak.  Mam.  Po prostu w chwili kiedy pękło to, o co walczyłem, znalazłem się po złej stronie boiska.

I tej pokory ojca nie mogłem darować – nie tylko reżimowi, który go sponiewierał, ale przede wszystkim tym towarzyszom broni ojca, którzy się zeszmacili! 

To była ta straszna lekcja życia, która mnie gryzie po dziś dzień.

Okładka książki

Ukończył pan wydział aktorski w Wyższej Szkole Aktorskiej w Łodzi, występował Pan w teatrze, dzięki Panu powstał słynny łódzki teatr 7.15. Co zatem zafascynowało Pana w reżyserii, że stał się Pan jednym z czołowych twórców Teatru Telewizji.

W roku 1953, zaraz po dyplomie, zostałem asystentem w Szkole Aktorskiej. Odkryłem wtedy w sobie zdolności pedagogiczne, możliwość wykorzystania swojej niezwykłej łatwości porozumiewania się z młodzieżą, otwierania młodych aktorów, wydobywania z nich odpowiednich tonacji i kolorów, rozbudzania pasji. Ale ciągle nie była to jeszcze reżyseria, tylko zwykłe wprawki.  

W latach pięćdziesiątych działały w Polsce trzy studenckie teatry: warszawski STS, gdański Bim-Bom i traktowany trochę z pobłażaniem „Pstrąg”, nagrodzony w Łodzi. Jakież więc było zaskoczenie, kiedy na Ogólnopolskim Festiwalu Teatrów Studenckich w Krakowie, za program Nie mamy czasu, „Pstrąg” w  mojej reżyserii zdobył nagrodę „Kaduceusz Polski”. Jednym z jurorów festiwalu był Igor Sikirycki, wybitny satyryk i poeta, Kierownik Artystyczny Teatru Satyryków w Łodzi. Niespodziewanie zaproponował mi wyreżyserowanie w tymże teatrze składanki pod tytułem Z innej beczki.

Po sukcesie Z innej beczki (zagraliśmy ponad sto pięćdziesiąt przedstawień przy pełnej widowni) Igor Sikirycki oraz dyrektor generalny Michał Tomski, zaproponowali mi objęcie funkcji kierownika artystycznego. Miałem wtedy dwadzieścia osiem lat. Marzyła mi się nazwa „Teatr Mały” albo „Teatr Kameralny”. Warszawa nie zgodziła się. Teatr ma kontynuować linię programu lekkiego, grając tylko od czasu do czasu „sztuki poważne”.

Wymyśliłem więc: „Teatr 7:15.”  – nazwę neutralną, która połknie wszystko. Warszawa ją zaakceptowała. Na otwarcie sezonu wybrałem Pułapkę na myszy Agaty Christie. Sztukę postanowiłem wyreżyserować sam. Był  to początek  mojej reżyserskiej  drogi.  Niestety,  w  rok po  objęciu  dyrektury Teatru 7,15, mimo ogromnych sukcesów, w bardzo przykrych okolicznościach zostałem odwołany  ze  stanowiska. 

I od teraz przeznaczenie bierze lejce mojego życia w garść i nakazuje  mi  poświęcić się  reżyserii. Jestem  dwa lata w  teatrze  Kazimierza  Dejmka, gdzie reżyseruję  dwie  sztuki.  Po czym  od  1958  do  1963 pełnię obowiązki naczelnego reżysera Telewizji Łódź, gdzie serią wybitnych realizacji telewizyjnych  Teatru Popularnego,  którego  jestem  założycielem, zdobywam uznanie krytyki oraz serca widzów całego  kraju. W moich działaniach  reżyserskich, doświadczenie aktorskie odgrywało główną rolę, nadając przedstawieniom emocjonalny koloryt.

Na  fali  tych  sukcesów, zostaję  powołany  na  stanowisko  Naczelnego  reżysera Telewizji  Polskiej.  I tak  oto wyglądała  moja  droga  do  reżyserii  telewizyjnej,  która była  uwerturą do realizacji filmów fabularnych.

Jadwiga Barańska i Mariusz Dmochowski w filmie „Hrabina Cosel”, 1968 r.

W 1967 r. podjął się Pan nowego wyzwania – ekranizacji powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego Hrabina Cosel, z Jadwigą Barańską i Mariuszem Dmochowskim w rolach głównych. Film był kręcony m.in. w zamku w Łańcucie. Syn ówczesnego wicedyrektora zamku, Wrzesław Żurawski, tak wspomina tamten czas:

„Hrabina Cosel”, to było duże przedsięwzięcie. Oczywiście moi rodzice byli z reżyserem w stałym kontakcie, drżąc o zamek. Mnie tylko czasem udawało się wcisnąć na plan w sieni zamkowej, gdzie była grana scena uczty. Na filmie niestety nie zauważa się, że były specjalnie pieczone piękne, prawdziwe prosiaki, indyki i inne mięsiwo. Ta uczta trwała kilka dni. Socjalizm czasu nie liczył. Mariusz Dmochowski w końcu po kilku dniach miał pięknie rozerwać indyka rękami, rzucić jedną nogę któremuś z ministrów, a sam  z błyskiem oka wbić zęby w drugą nogę. Niestety zaraz zaczął pluć i wołać…okropne, bo indyk czekał na tę scenę około tygodnia”.

A jak Pan wspomina ten czas?

Aby temu wspomnieniu nadać niemal metafizyczny ciężar muszę przywołać  rolę  przeznaczenia. Gdyby  nie  szczęśliwy zbieg okoliczności, a  właściwie  decyzja LOSU, nigdy  bym  tego  filmu  nie reżyserował. W styczniu 1967 roku, Zdzisio Skowroński  dał mi do przeczytania swój scenariusz według powieści Ignacego Kraszewskiego Hrabina Cosel. Powiedział z tajemniczym uśmiechem: – Przeczytaj. Jest tu szansa dla Jadwigi  na debiut  fabularny w tytułowej roli.

Przeczytałem. Scenariusz porwał mnie, ale wyzwolił niepokoje, czy powinienem ten film reżyserować, bo podejrzenie, że „Antczak obsadzi Barańską w Hrabinie” przejdzie przez brutalne sito komisji scenariuszowej. Najpierw sprawiono baty Kraszewskiemu! Że to melodramat. Staroć. Trochę pochwalono scenariusz i dialogi. Od biedy może to być film kategorii B. Podkreślano kilka razy, ze szczególnym naciskiem, że rola Hrabiny Cosel jest bardzo złożona i wymaga doświadczonej filmowo aktorki. Nie mówiąc już o tym, że – jak sugeruje Kraszewski – musi być piękną kobietą. W końcu padło pytanie: „Kto to będzie reżyserował?” Zdzisio strzelił bez wahania.  „Obecny tu reżyser Antczak”.    

Rozpoczęto od pogłaskania mnie po ramieniu, że jestem dobry w telewizji i moje filmy telewizyjne da się oglądać, ale zaraz dodano, że chyba jeszcze nie dojrzałem do  debiutu w pełnym metrażu. Dyskusja była długa i bardzo głośna. Niespodziewanie Aleksander Ford, który do tej pory nie brał udziału w dyskusji, powiedział ściszonym  głosem:  –  Prace pana Antczaka dla Telewizji dają mu licencję do robienia Hrabiny Cosel. – I tak oto jedno zdanie Boga kina polskiego, z którym nigdy w życiu nie zamieniłem słowa, przeważyło szalę.

Ale dziwne są zrządzenia losu. W 1995 roku moim asystentem na UCLA w Los Angeles był Robert Moreland.  Któregoś  dnia zapytał mnie: – Czy znany ci jest polski reżyser filmowy, Aleksander Ford? – Oczywiście! Dlaczego pytasz..? – Powiesił się w motelu mojej ciotki. Zostawił na stole sto dolarów z kartką, na której napisał, żeby po nim posprzątać.

Niech Pan odpoczywa w pokoju, Panie Aleksandrze.

Jerzy Bińczycki jako Bogumił Niechcic i Jadwiga Barańska jako Barbara Niechcic w filmie „Noce i dnie”, fot. arch. Jerzego Antczaka
Kadr z filmu „Noce i dnie”, fot. arch. Jerzego Antczaka

Największą sławę przyniosła Panu ekranizacja powieści Marii Dąbrowskiej „Noce i dnie”. Po latach, z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, znów obejrzałam film podczas Festiwalu Polskich Filmów w Austin – i muszę przyznać, film się nie zestarzał, nadal wzrusza, wywołuje łzy, zmusza do refleksji. Traciliśmy życie i majątki w Powstaniach, ciężko pracowaliśmy na dzierżawionej ziemi, potem przyszła wojna i zabrała resztę. A jednocześnie, mimo zaborów i wojennej zawieruchy ludzie żyli, kochali się, marzyli i przeżywali swoje życie najlepiej jak potrafili. W tym filmie jest polska dusza i polski los. Przez karty Pana najnowszej książki od początku do końca, jak powtarzający się refren, przewijają się „Noce i dnie”. Czy ten nominowany do Oskara film, wciąż jest dla Pana najważniejszy?

Tak.  To  jest  moje  Opus  Magnum,  do  które  właściwie  dochodziłem  całe  życie. W książce „Jak ja ich kochałem”, wiele miejsca poświęcam wydarzeniom, które wspierały moją wyobraźnię, najpierw przy pisaniu scenariusza, potem  w reżyserii.   

Tomek  Miernowski,  jeden  z trzech  producentów filmu  napisał  esej  p.t.  „1800 Nocy i Dni –   opis obyczajów”. Pisze  Tomek  we „Wstępie”:      

Realizacja filmu „Noce i dnie”  trwała 5 lat. Tyle co II wojna światowa. 1800 dni i nocy. Według norm produkcyjnych metraż tego giganta odpowiada 14 pełnometrażowym filmom fabularnym. Rozwinięta kopia filmu zajęłaby drogę równą odległości z Warszawy do Mińska Mazowieckiego. Setki aktorów, w tym największe gwiazdy polskich scen, tysiące statystów, góry rekwizytów i stylowych kostiumów, dziesiątki zbudowanych od podstaw dekoracji, adaptacje rozległych plenerów wiejskich i miejskich, konie, powozy, batalistyka, pirotechnika, kawaleria i piechota ruska i niemiecka. To wszystko w gotowości  do działań przez  dwa i pół roku zdjęć. Prowadzenie takiego interesu to zadanie natury wojskowej.

Gdybym  nie  urodził  się  w koszarach i  nie  widział  z  bliska  reżimu  dyktatury  wojskowej,  która za  cenę  krwawych ofiar pozwala wygrywać  bitwy,  a  potem  w czasie  okupacji,  kiedy  ojciec jako  Inspektor  Armii  Krajowej przygotowywał się  do  odbioru  zrzutów  samolotowych  oraz  do  akcji bojowych,  nie potrafiłbym ujarzmić tej potwornej machiny, którą  Tomek  określa  jako  zadanie  natury wojskowej. 

Od 1979 roku mieszkają Państwo w Kalifornii. Czym jest emigracja dla kogoś takiego jak Pan, kto tak bardzo kocha Polskę, co widać na kartach Pana książki.

Ja nie przyjmuję do wiadomości, że jestem emigrantem. Zmieniłem tylko  miejsce  zamieszkania,  adres, ale moje serce i moje wszystkie uczucia pozostały w kraju, z którego duchowo nigdy nie  wyjechałem. Z miłością do kraju jest tak,  jak to  pięknie metaforycznie  określił Gałczyński w  jednym  ze  swoich  wierszy.

Jak pięknie i ciepło pisze Pan zarówno o rodzinie, jak i o swojej żonie Jadwidze Barańskiej, a także o jej mamie, pani Mini. Życie nie szczędziło jej trudnych przeżyć, ale mimo to, potrafiła zachować miłość do świata zarówno ludzi, jak i zwierząt.

Kochaj każdy liść, każdy promyk boskiego światła. Kochaj zwierzęta, kochaj rośliny, kochaj wszystko, co cię otacza. Jeżeli zdobędziesz w sobie kochanie tego wszystkiego, otrzymasz Boską moc pojmowania wszechrzeczy! – tak mówi Dostojewski w Zbrodni i karze. Miałem wielkie szczęście spotkać w życiu osobę utkaną z takiej właśnie materii. Towarzyszyła mi nieprzerwanie pół wieku. Pomagała w zmaganiu się z życiem i sztuką. Tą niezwykłą kobietą była matka Jadzi. Na imię miała Maria, ale nazywaliśmy ją zdrobniale Minią. Jej dar pojmowania i kochania świata był niepojęty!

Opiekując się domem, a potem naszym synem Mikołajem, znajdowała czas i siły, aby przytrzymywać chybotliwą drabinę naszych karier artystycznych i pomagać nam wspinać się po jej szczeblach w górę. Ciągle przygarniała jakieś ptactwo – kruki, wrony, gołębie, nie mówiąc o tuzinach kotów i psów. W naszym mieszkaniu o powierzchni pięćdziesięciu sześciu metrów kwadratowych rezydowali: Minia, Jadzia, ja, Mikołaj, siedem kotów i pies Żola. Ta „chewra” (banda, zgraja, przyp. red.), o różnych temperamentach i nawykach, poskramiana żelazną ręką ich żywicielki, poddawała się rygorom i stanowiła zgraną pakę. Sypiała na niej, otulając ją swoimi futerkami jak kołdrą.

Ojcowie Święci, patrzycie na mnie podejrzliwie i chyba słusznie. Bo gdyby doszło do przewodu, wymagającego bezspornych świadectw „boskiej mocy pojmowania wszechrzeczy”, musiałbym opisać jej gniew, kiedy w stosunku do zwierzęcia używano słowa „zdycha”, zamiast „umiera”, zarezerwowanego wyłącznie dla ludzi. Pieniła się: – Tylko w dwóch językach używa się określenia, że zwierzę „zdycha”. W polskim i rosyjskim. W innych mówi się, że zwierzę umiera.  

Kościół katolicki utrzymuje, że tylko istota myśląca, posługująca się ludzką mową ma duszę. I zasługuje na słowo „umiera”. Nie mam wątpliwości, że teraz będąc bliżej Boga, Minia wie już na pewno, jak to jest ze zwierzęcą duszą.

Chorąży Władysław Antczak (w mundurze) z żoną, jej bratem i synami – starszym Tadeuszem i młodszym Jerzym, Boże Narodzenie, Wlodzimierz Wołyński 1931 r., fot. arch. Jerzego Antczaka

Z kart Pana książki przebija, że mimo obowiązków zawodowych, które czasami brały górę, rodzina była dla Pana bardzo ważna. Proszę opowiedzieć o Pana Świętach Bożego Narodzenia w dzieciństwie, a potem Państwa Świętach w dorosłym życiu i na emigracji. 

Święto Bożego Narodzenia,  może  trochę dlatego  że  urodziłem   się  25 grudnia  miało  charakter  niezwykle  uroczysty. Pielęgnowany od  lat, najpierw we Włodzimierzu, gdzie wszystko  zaczynało  się od wniesienia do salonu świerkowego  chojaka,  oprawienie  go  na  stojaku, okraszenia jego  gałęzi bombkami, łańcuchami, anielskim  włosem,  świeczkami,   wreszcie  umieszczenie  na  jego  szycie  szklanej  iglicy.

Święta  Bożego  Narodzenia w  czasie okupacji  nie  odbiegały od  tradycji. Wszystko działo się tak  samo.  I  kiedy  zapalały  się  świeczki  i  zaczynały  śpiewy kolęd, znikała  czerń  okupacyjnej  nocy i  wyzwalała  tajemnicę  narodzin  Jezusa Chrystusa.

Jadzi  Mama,  Minia,  urodzona na Wileńszczyźnie,  oprócz  celebry  z  choinką, pielęgnowała modlitewnie przygotowania do  wieczerzy wigilijnej. Zawsze było z  13  potraw.  Gotowała  genialnie  i  do  dzisiaj,  mimo, że  od  jej  śmierci minęło wiele lat,  czuję  na  podniebieniu  ich  boski smak.

A jak  wyglądają  Święta  na  emigracji? Niemal tak samo, tyle,  że  świeczki  łojowe zastąpiły światełka  elektryczne  na  choince,  i  przed  domem. I  niestety, świerkowąchoinkę  tworzy zestaw  kolorowych  świateł  ułożonych w kształcie drzewka.Tylko potrawy nie uległy zmianie. Niezmiennie  ta  sam  ilość, cudownie  przygotowana przez Jadzię, która oprócz talentu  aktorskiego ma też dar  kulinarny. 

W Pana książce widać, jak bardzo jest Pan pozytywnie nastwiony do świata i ludzi. Widać to też w Pana wpisach na facebooku, gdy się je czyta robi się ciepło na sercu. Sam tytuł książki „Jak ja ich kochałem” wskazuje na Pana nastawienie do życia. Jak Pan to osiągnął, że nie ma w Panu żalu, zgryźliwości, tylko niezwykłe pokłady życzliwości.

Najważniejsze w życiu jest być kochanym i mieć obok siebie bliską istotę nastrojoną na te same fale. I najważniejsze, żeby ci ludzie, których kocham byli zdrowi. Pragnę, żeby ten straszny wirus przestał pustoszyć świat, pozostawiając po  sobie  krwawe  rany. Najważniejsze dla mnie w życiu jest trwanie. Pięknie powiedział Wojciech Kossak: Panie Boże, nie daj mi więcej, ale nie zabieraj mi tego, co mam. I to jest moje przesłanie.   

Mam już dziewięćdziesiąt lat plus, poszedłem na emeryturę po 25 latach, a w systemie amerykańskim w szkołach artystycznych emerytura nie istnieje. Mogłem do dzisiejszego dnia wykładać na uniwersytecie, ale po 25 latach doszedłem do wniosku: wystarczy! Przecież muszę napisać tę książkę. Pisanie jej była to bolesna wędrówka po czasie przeszłym, nieustanne wspominanie ludzi, których już nie ma. Ale oni dla mnie umarli, ale nie odeszli. Człowiek dotąd istnieje, dopóki trwa pamięć o nim.

Barbara Barańska i Jerzy Antczak, fot. arch. Jerzego Antczaka

Moja książka o Helenie Modrzejewskiej nosi tytuł Co otrzymałam od Boga i ludzi. To ostatnie zdanie z pamiętnika artystki. Zacytuję:

Gdy siedzę na ganku naszej willi i patrzę na purpurowe wzgórza Santa Ana, na wierzchołki Sierra Madre, albo w błękitne wody zatoki, mam uczucie spokoju i zadowolenia. Miłość do moich najbliższych wypełnia mi serce po brzegi i chociaż w myślach goszczą często obrazy ze świetnej przeszłości na scenie, to jednak nie żal, nie gorycz mąci moją świadomość, ale wypełnia ją wdzięczność za wszystko, co otrzymałam od Boga i ludzi.

Czy książka „Jak ja ich kochałem” miała być odpowiedzią na pytanie, co Pan otrzymał od życia?

Otrzymałem  niemal  wszystko, co  jest  potrzebne, aby było ono spełnione. Nie wymieniam  szczegółów  tych  darów,  bo  jestem  przesądny. 

Powieść Na  wschód  od  Edenu, jest największym arcydziełem Johna Steinbecka. Jej głównym tematem jest walka dobra ze złem w człowieku, ukazana w biblijnej parafrazie przypowieści o Kainie i Ablu.

Hebrajskie słowo „timszel – możesz” daje prawo wyboru. Przenosi odpowiedzialność  na  człowieka.  (…)  Bo  jeśli „możesz”,  to  znaczy również, że „możesz  nie”.

W  przemowie  wygłoszonej po  otrzymaniu  nagrody Nobla, motyw „timszel” znalazł swoje odzwierciadlenie. Mówi Steinbeck:

Niespełna  pięćdziesiąt lat po śmierci Nobla podwoje natury ludzkiej zostały otwarte i stanęliśmy przed straszliwym ciężarem wyboru. Uzurpujemy sobie wiele mocy, które  niegdyś  przypisywano  jedynie  Bogu.  Pełni  lęku  i  nieprzygotowani przejęliśmy  panowanie  nad  życiem  i  śmiercią  całego  świata  i  wszystkich  żywych  stworzeń. Zagrożenie, i chwała, i wybór, ostatecznie spoczywają w rękach człowieka. Test  na  możność  osiągnięcia  przez niego doskonałości jest w zasięgu jego  ręki.  Objąwszy  niemal  boską  władzę  musimy  teraz  poszukać  w  nas  samych odpowiedzialności i  mądrości, które mieliśmy nadzieję  posiada  być  może  jakieś  bóstwo.  Sam  człowiek  stał  się  naszym  największym  zagrożeniem  i  naszą  największą  nadzieją.  Zatem tego dnia  mogę  również  zacytować słowa  Świętego  Jana  Apostoła:  Na  końcu było  słowo i słowo  było  człowiekiem  i,  człowiekiem  było  słowo.     

W okresie kiedy byłem zauroczony arcydziełem Steinbecka, na marginesie  książki  notowałem frazy, które zapadały  głęboko  w  moje serce.  A oto  te  które  stały  się  busolą  kierującą  moim życiem:

Czuję,  że  człowiek  to  coś  bardzo  ważnego  –  może  ważniejszego niż  gwiazda. To  nie  teologia. Nie  mam  słabości  do  bogów. Ale  mam w  sobie  miłość do tego olśniewającego  tworu –  duszy  ludzkiej.  To  rzecz  cudowna  i  jedyna we  wszechświecie. Ciągle atakowana, a nigdy  nie podlegająca zniszczeniu –  dlatego  właśnie  że  „możesz”. 

Ludzie  w  swym  życiu,  w rozumowaniu, w pożądaniach i ambicjach, w swym skąpstwie i  okrucieństwie,  a także  w  dobroci  i  wspaniałości  –  są  uwikłani  w  matnię  dobra  i  zła.  Myślę,  że  to  jest  jedyna  nasza historia,  i że rozgrywa się  ona  na  wszystkich poziomach uczuć i inteligencji. Cnota  i występek  były  wątkiem i osnową naszej świadomości i pozostaną tkaniną  ostatniej, i  to  na  przekór  wszelkim  przemianom.  Nie  ma  innej  historii.  Człowiekowi,  który otrząśnie  już  z  siebie  pył  śmierci  życia,  pozostaną tylko  twarde,  jasne  pytania:  czy  to życie  było  dobre,  czy  złe,?  Czy  postępowałem  dobrze,  czy źle?     

Koniec  życia  nie  wydaje  się  tak  odległy,  widzisz  go  wyraźnie  niczym  linie  namalowaną na mecie.  Bez  przerwy  zadajesz  sobie  pytania:  Czy wszystko  już  zrobiłem?,  Czy  wystarczająco   kochałem?  Jakie  znaczenie  miało  dotychczas   moje  życie,  w  czasie  który  mi  pozostał?  Dochodzimy  tu  do  zatrutego  przewrotnością  sedna  sprawy: 

Czym  zapisałem  się  w  Wielkiej  Księdze  Losu?

Rozmawiała: Joanna Sokołowska-Gwizdka


Zobacz też:

____________________________________________________________

Książkę „Jak ja ich kochaem”, wyd. Axis Mundi, 2020 r. można kupić w polskiej księgarni w USA – EK Polish Bookstore:




Człowiek zagrożeniem dla samego siebie

XV Festiwal Polskich Filmów w Austin
Kadr z filmu „Jestem REN”

Na XV Festiwalu Polskich Filmów w Austin, można zobaczyć filmy pozornie różne, choć mające ze sobą wiele wspólnego. Pokazują samotność człowieka i jego destrukcyjną siłę wobec siebie. Jest to z ich strony wyraz buntu przeciwko braku zrozumienia przez otaczający świat. Z jednej strony wydawało by się dobra, bliska sobie rodzina,  lecz matka, mająca poważne problemy psychiczne, wciąż się miota i wyobraża sobie, że jest zupełnie kimś innym, a z drugiej strony autentyczna postać – muzyk, który będąc u szczytu sławy i mając obok siebie kochającą osobę odbiera sobie życie. Dlaczego? Zadajemy sobie pytanie. 

„JESTEM REN„

Thriller psychologiczny, 2019, (75 min.), dostępny on-line 29 listopada – 5 grudnia 2020 r. na platformie APFF, na terenie USA.

Scenariusz i reżyseria:Piotr Ryczko, zdjęcia: Yori Fabian, dźwięk: Jacek Strzelczykwystępują: Marta Król, Marcin Sztabiński, Marieta Żukowska, Janusz Chabior, Olaf Marchwicki.

Renata z mężem Janem i synem Kamilem prowadzą pozornie spokojne życie z dala od miasta. Rodzinną sielankę zakłócają jednak epizody, w trakcie których kobieta zachowuje się w dziwny, niepokojący sposób. W relacje rodzinne wkrada się coraz silniejsza nieufność i strach. Po kolejnym niewytłumaczalnym zdarzeniu, gdy ojciec znajduje posiniaczonego syna, lecz ani on ani matka nie chcą powiedzieć co się wydarzyło, Jan namawia wszystkich na wyjazd do ośrodka na wspólną terapię. Kobiecie wydaje się, że padła ofiarą podstępu męża, który spiskuje przeciwko niej z ogromną, międzynarodową korporacją, próbując się jej pozbyć. Gdy w trakcie sesji terapeutycznej Renata przyznaje, że tak naprawdę to ona jest REN – najwyższej klasy android, sprawy jeszcze bardziej się komplikują. Kobieta czuje się osaczona i nie wie komu może zaufać. Gdy poznaje Elę (Marieta Żukowska), która ostrzega ją i mobilizuje do ucieczki, Renata postanawia walczyć o swoje życie i uciec z synem za wszelką cenę. Tylko czy z miejsca w którym się znalazła, jest w ogóle możliwa ucieczka? Kim tak naprawdę jest REN i jaką tajemnicę skrywa? Czy jej rodzina jest gotowa na bolesną prawdę?

Kadr z filmu „Jestem REN”
Kadr z filmu „Jestem REN”
Kadr z filmu „Jestem REN”
Kadr z filmu „Jestem REN”

PIOTR RYCZKO – reżyser

Absolwent reżyserii PWSFTViT w Łodzi. Jego krótkometrażowe filmy stworzone w łódzkiej Filmówce i w Norwegii, gdzie mieszkał przez lata („Sprinter” 2008, „Poza ciszą” 2006, „Mila” 2003), a szczególnie jego film dyplomowy „Potwór” zdobyły liczne międzynarodowe nagrody (film można obejrzeć na oficjalnej stronie twórcy: www.piotr-ryczko.com/shorts/). Za scenariusz filmowy pt. „Nano” twórca otrzymał trzy granty od Norweskiego Instytutu Filmowego (NFI). NFI wsparło też częściowo jego pierwszą krótkometrażową produkcję pt. „Mila” w 2001 roku. Piotr Ryczko jest też pisarzem. Jego pierwsza powieść, skandynawski thriller psychologiczny “Dziecko szyte na miarę“, został opublikowany na Amazon Kindle i Paperback i zdobył pierwsze miejsce na Amazon ranking bestseller list w swojej kategorii. We wrześniu 2018 nakładem londyńskiego wydawnictwa The Book Folks ukazała się powieść „R.E.N.”


Kadr z filmu „Proceder”, fot. Wojciech Węgrzyn

„PROCEDER„

Film biograficzny, 2019, (137 min.), dostępny on-line 6-13 grudnia 2020 r. na platformie APFF, na terenie USA.

Reżyseria: Michał Węgrzyn, scenariusz: Maciej Chwedo, Aleksandra Górecka, Michał Kalicki, Krzysztof Tyszowiecki, zdjęcia: Wojciech Węgrzyn, muzyka: Rafał Sielawawystępują: Piotr Witkowski, Kali, Antoni Pawlicki, Agnieszka Więdłocha, Małgorzata Kożuchowska, Jan Frycz, Sonia Bohosiewicz, Gabriela Muskała, Ewa Ziętek, Piotr Głowacki, Anna Matysiak. 

Poruszająca historia rapera Tomasza Chady –  chłopaka z blokowisk, z duszą poety i darem do wpadania w poważne kłopoty. Prawdziwy i szczery do bólu w swoich tekstach, Chada ginie w niewyjaśnionych okolicznościach zostawiając zszokowanych fanów i dziewczynę, którą kochał. Muzyka była całym jego życiem – pasją i światem, w który uciekał, gdy rzeczywistość nie miała mu zbyt wiele do zaoferowania. 

Chada miał i ma liczne grono wielbicieli i kontynuatorów. Jego teksty bywały dosadne, ale nie była to dosadność dla samej dosadności, to były utwory bardzo osobiste i stylistycznie rozpoznawalne. Wielu raperów uczyło się na nim, do dziś ma lepszych i gorszych naśladowców, w sferze tekstowej wyznaczył żywe do dziś standardy – mówi reżyser filmu Michał Węgrzyn. – W filmie pojawiają się także autentyczne postaci ze świata rapu, w tym obdarzony wielką charyzmą i otaczany szacunkiem Kali, który w pewnym momencie też znalazł się w niebezpiecznym świecie procederu, ale z nim konsekwentnie zerwał.

Kadr z filmu „Proceder”, fot. Wojciech Węgrzyn
Kadr z filmu „Proceder”. fot. Tomasz Ozdoba
Kadr z filmu „Proceder”, fot.Tomasz Ozdoba

Materiał wideo na YT Global Studio: https://youtu.be/M-J0tw9r6PY

Strona internetowa filmu – zapowiedź: http://www.proceder.globalstudio.film/

Teledysk Chady: https://www.youtube.com/watch?v=s35kfWoHDhM 




Unikalny film dokumenty „Tony Halik”

XV Festiwal Polskich Filmów w Austin, Teksas
Kadr z filmu „Tony Halik”

„TONY HALIK„

Film dokumentalny, 2020 (90 min.), dostępny on-line, 28 listopada – 6 grudnia 2020 r. na platformie APFF, na terenie USA.

Scenariusz i reżyseria: Marcin Borchardt, zdjęcia: Tony Halik,  muzyka: Stefan Wesołowski.

Kim był Tony Halik? Podróżnik, dziennikarz, filmowiec. Jego życiowe przygody wydają się równie nieprawdopodobne, jak przygody Indiany Jonesa. W ostatniej dekadzie zimnej wojny niezwykle popularne programy telewizyjne m.in. „Pieprz i wanilia”, które przygotowywał razem z Elżbietą Dzikowską, były dla milionów Polaków „jedynym oknem na świat”. W latach 1960-80 Tony Halik wydawał się pojawiać w dziwny sposób wszędzie na świecie, gdzie działo się coś ważnego. Znał wszystkich, wszystkich filmował, wszyscy chcieli z nim rozmawiać: Fidel Castro, Queen Elizabeth, Evita Peron, Richard Nixon.

Halik, jak przystało na wytrawnego gawędziarza, lubił ubarwiać swoje historie. Dziś trudno dowiedzieć się, co naprawdę wydarzyło się z tego, co opowiadał, a co jest tylko pokłosiem jego nieokiełznanej wyobraźni i poczucia humoru.

W filmie reżyser próbuje rozwikłać fenomen podróżnika, który dzięki swojej naturalnej charyzmie, fantazji i pasji konsekwentnie się kreował. Dzięki temu jego legenda przetrwała do dziś.

Tony Halik z synem Ozaną, kadr z filmu

MARCIN BORCHARDT
Reżyser, scenarzysta, filmoznawca, doktor nauk humanistycznyc. Reżyser filmów dokumentalnych, reklam, teledysków, programów telewizyjnych. Autor monografii naukowych „Awangardowa muzyka końca XX wieku. Poradnik dla początkujących” (2014) oraz „Anioły nie czują wstydu. Transgresja w kinie nowojorskim” (2018). Wykładowca w Gdyńskiej Szkole Filmowej i na Gdańskim Uniwersytecie, członek Polskiej Akademii Filmowej (PAF) i Europejskiej Akademii Filmowej (EFA).

2020 – TONY HALIK
2017 – BEKSIŃSCY. ALBUM WIDEOFONICZNY

dr z filmu „Tony Halik”



Filmy o tematyce społecznej

XV Festiwal Polskich Filmów w Austin
Kadr z filmu „Wszystko dla mojej matki”

„WSZYSTKO DLA MOJEJ MATKI

Film fabularny, 2019, (103 min.), dostępny on-line 21-29 listopada na platformie APFF, na terenie USA.

Scenariusz i reżyseria: Małgorzata Imielska, zdjęcia: Tomasz Naumiuk, muzyka: Włodzimierz Pawlik, występują: Zofia Domalik, Malwina Laska, Halina Rasiakówna, Adam Cywka,

Opowieść o dorastaniu, samotności i poszukiwaniu siebie w realiach zakładu karnego dla nastolatków. Olka ma siedemnaście lat. Ponieważ ciągle ucieka z sierocińca, trafia do poprawczaka. Ola ucieka, bo od lat poszukuje swojej matki, kiedyś znanej biegaczki. Sama trenuje i ma nadzieje wziąć udział w olimpiadzie, a wszystko po to, aby odzyskać matkę i dawne życie, w którym było miejsce na miłość. Prawda o życiu, jakie poznaje Ola, okazuje się bardziej brutalna niż można to sobie wyobrazić. Prawda o matce, też. Czy Ola, mimo wszystko, znajdzie swój cel w życiu?

Kadr z filmu „Jak najdalej stąd”

„JAK NAJDALEJ STĄD

Film fabularny, 2020, (98 min.), pokaz w kinie Galaxy w Austin, 8 listopada 2020 r.

Scenariusz i reżyseria: Piotr Domalewski, zdjęcia: Piotr Sobociński jr, muzyka: Hania Rani, występują: Zofia Stafiej, Kinga Preis, Arkadiusz Jakubik.

Film o współczesnych polskich emigrantach zarobkowych w Irlandii. Ola, młoda dziewczyna, mającą zapracowaną mamę i niepełnosprawnego brata, nie ma wyboru, musi pojechać do Irlandii, aby przywieźć do Polski ciało swojego ojca, który zginął w wypadku podczas pracy na budowie. W momencie wyjazdu nie ważny jest dla niej tata, którego nie widziała wiele lat, tylko obiecane pieniądze na samochód. Radząc sobie z zagraniczną biurokracją na swój własny sposób, Ola dowiaduje się więcej o tacie i jego życiu za granicą i odkrywa, że jej największym marzeniem nie był jednak samochód, ale poznanie własnego ojca.

Kadr z filmu „Jak najdalej stąd”
Kadr z filmu „Jak najdalej stąd”



Filmy dokumentalne na temat przemian w Polsce lat 80. i 90.

XV Festiwal Polskich Filmów w Austin, Teksas

Kadr z filmu „My, Naród”, Ronald Reagan i Lech Wałęsa
„MY, NARÓD„

Film dokumentalny, 2019 (58 min.), dostępny on-line 14 – 20 listopada 2020 r. na platformie APFF, na terenie USA.

Reżyseria: Ewa Ewart, scenariusz: Jacek Stawiski, zdjęcia: Mateusz Kruszelnicki, Maciej Grubiak,  muzyka: Szymon Nidzworski.

W filmie została pokazana historia trzydziestu lat polskiej transformacji, zapoczątkowanej częściowo wolnymi wyborami do parlamentu, opowiedziana z zachodniej perspektywy, ze szczególnym uwzględnieniem roli, jaką  Stany Zjednoczone odegrały w tym procesie.

Historyczne wybory 4 czerwca 1989 roku doprowadziły do upadku komunizmu nie tylko w Polsce, ale także wywołały efekt domina w całym regionie – od obalenia Muru Berlińskiego po rozpad Związku Radzieckiego.

W listopadzie 1989 r. Lech Wałęsa, którego kluczowa rola w tym procesie jest niekwestionowana, a który później stał się pierwszym prezydentem postkomunistycznej Polski, wygłosił historyczne przemówienie w amerykańskim Kongresie. Pokazana jest niezwykle ciekawa postać tłumacza Lecha Wałesy, dziennikarza Jacka Kolabińskiego.

Lech Wałęsa był jedynym Polakiem i trzecią osobą w historii Ameryki, która przemawiała jako prywatny obywatel.

Film ujawnia nieznane kulisy słynnego wystąpienia Lecha Wałęsy w Kongresie USA w 1989 r. oraz unikalny, zapomniany i nie pokazywany wcześniej materiał archiwalny.

Kadr z filmu „My, Naród”
Ewa Ewart

EWA EWART

Jest absolwentką iberystyki Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 80. XX wieku pracowała jako tłumaczka i dziennikarka dla hiszpańskiej agencji prasowej EFE z siedzibą w Warszawie. Po wyjeździe z Polski w połowie lat 80., kontynuowała współpracę z EFE w Londynie.

W latach 1985–1990 przebywała w Waszyngtonie, gdzie m.in. była korespondentką Sekcji Polskiej radia BBC i nadawała reportaże o procesie przemian w Europie Wschodniej z perspektywy amerykańskiej. W 1990 r. przeniosła się do Moskwy, gdzie pracowała jako producentka newsów dla amerykańskiej stacji telewizyjnej CBS.

W 1993 r. powróciła do Wielkiej Brytanii i podjęła pracę w telewizji BBC w Londynie. Pracowała dla flagowych programów dokumentu społeczno-politycznego, takich jak Assignment, Correspondent oraz This World.

Jest wielokrotnie nagradzaną reżyserką i producentką filmów dokumentalnych. Specjalizuje się w filmach przełomowych, zrealizowała wiele dokumentów śledczych, politycznych oraz programów poruszających kwestie społeczne.

W 2009 r. otrzymała nagrodę im. Andrzeja Woyciechowskiego za cykl: „Dokumenty Ewy Ewart” emitowane w TVN24. Jest laureatką nagrody Wiktor za rok 2009 w kategorii: twórca najlepszego programu telewizyjnego.


„AMNEZJA

Film dokumentalny, 2019 (41 min.), dostępny on-line 14 – 20 listopada 2020 r. na platformie APFF, na terenie USA.

Scenariusz i reżyseria: Maciej Kuciel, zdjęcia: Piotr Wacowski, Witold Nogieć, muzyka: Wojciech Borek, Bartosz Gwóźdź, Grzegorz Zmarz.

Kazik, Muniek i Liroy. Trzech muzyków obserwujących i prezentujących przez ostatnie 30 lat polską rzeczywistość w dokumencie TVN „Amnezja” opowiada subiektywną wersję historii. Na podstawie życiowych doświadczeń, obserwacji sceny politycznej, z perspektywy trzech dziesięcioleci pokazują sukcesy i porażki uwolnionego od komunizmu kraju.

Teledyski, unikatowe archiwalia Instytutu Pamięci Narodowej, zdjęcia agencyjne i prywatne  oddają atmosferę minionych lat. Do dzisiaj rozgrzewające emocje polityczne rozmowy opozycji z komunistami w Magdalence i przy okrągłym stole, pierwszy niekomunistyczny premier Tadeusz Mazowiecki, rodzący się na straganach polski kapitalizm i inne wydarzenia tych czasów połączone z bezkompromisowymi tekstami bohaterów dokumentu tworzą konstrukcję filmu.

Od przełomowego 1989 roku obserwowanego przez Muńka z perspektywy zarobkowego emigranta, poprzez rodzący się kapitalizm widziany z kieleckiego osiedla przez rapera Liroya aż po rozpad strony opozycyjnej na dwa zaciekle zwalczające się plemiona, o którym śpiewa Kazik.

dr z filmu „Amnezja”, Kazik (z lewej)
Kadr z filmu „Amnezja”, Liroy
Reżyser Maciej Kuciel

MACIEJ KUCIEL

Z wykształcenia jest inżynierem o specjalności fizyka medyczna i dozymetria; dziennikarz, od 17 lat związany z telewizją TVN i jej programami interwencyjnymi oraz śledczymi Uwaga! i Superwizjer. Współpracował z krakowskim dodatkiem „Gazety Wyborczej”, działem prawnym „Rzeczpospolitej” i Radiem Kraków. W 2009 roku wspólnie z Szymonem Jadczakiem został nagrodzony Grand Press w kategorii news za reportaż „Dobre, bo szwedzkie”. W 2012 roku wspólnie z Danielem Liszkiewiczem został nagrodzony przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich za cykl reportaży ujawniających przywiezienie do Polski z Ukrainy tysięcy ton rakotwórczych odpadów chemicznych.




Oświęcim to była igraszka

Z Markiem Proboszem – odtwórcą tytułowej roli w filmie Ryszarda Bugajskiego „Śmierć Rotmistrza Pileckiego” – rozmawia Joanna Sokołowska-Gwizdka

Marek Probosz, odtwórca tytułowej roli w filmie „Śmierć Rotmistrza Pileckiego” podczas konferencji prasowej

Joanna Sokołowska-Gwizdka:

Zagrałeś główną rolę w filmie Ryszarda Bugajskiego Śmierć Rotmistrza Pileckiego (2006). Propagowałeś też tę niezwykłą postać w Europie, Kanadzie i USA. W 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości, 11 listopada 2018 r. złożyłeś hołd zarówno Polsce, jak i jej bohaterom, występując w wyreżyserowanym przez siebie monodramie Ochotnik do Auschwitz: Rotmistrz Witold Pilecki na nowojorskim Broadway’u, gdzie zdobyłeś pierwszą nagrodę Best Documentary Show Award podczas największego na świecie festiwalu jednego aktora – UNITED SOLO. Czytałeś też Raporty Pileckiego z Auschwitz w amerykańskim radio w popularnym programie NPR – All Things Considered.

Później nagrałeś dla amerykańskiego potentata audiobooków całość Raportów z Auschwitz – 10 godzin dla audible.com. W kwietniu tego roku miałeś wystąpić w prestiżowej sali Living Arts Centre w Toronto, lecz pandemia pokrzyżowała plany. Mam nadzieję, że mimo trudnej obecnej sytuacji dla aktora, nie myślisz rozstawać się z Pileckim na długo.

Marek Probosz:

Po Toronto miałem zaproszenia na występy w Polsce, w Austrii, w USA. Zamiast tego wszyscy wpadliśmy w otchłań próżni COVID-19. Niemniej Pilecki żyje we mnie, jego nie powstrzymało Piekło Auschwitz, ja nie mogę osłabnąć przez wirusa. Pozamykane teatry, kina, opery, to gniecie nas wszystkich. Najważniejsze jednak, aby w tym wszystkim nie dać się opanować wirusowi strachu, on jest głównym winowajcą tragedii tego czasu, ludzkiego zniewolenia. W każdy weekend idę do ogrodu w Santa Monica i jak pacierz odmawiam tam na głos swój 60-cio minutowy monolog Raportu Witolda. Moja misja Pilecki trwa.

Czy pamiętasz, kiedy dowiedziałeś się o rotmistrzu?

Warszawa, listopad 1983 roku. Szedłem ulicą Długą do Teatru Stara Prochownia na próbę sztuki Jean Geneta Ścisły nadzór, po drodze mijałem Katedrę Polową Wojska Polskiego, na bocznych drzwiach zobaczyłem ulotkę z wizerunkiem mężczyzny, który przeszywał mnie wzrokiem, jego czarno-biała fotografia w mundurze 26 Pułku Ułanów Wielkopolskich emanowała szlachetnością, dumą i honorem. Pod spodem odczytałem imię, nazwisko, symbol Polski Walczącej. Na bruku pod drzwiami paliły się świece. To było moje pierwsze spotkanie z Witoldem Pileckim. Kiedy wracałem z próby rotmistrz zniknął, milicja usunęła ulotkę i świece. Od tamtej chwili zacząłem o niego pytać, dowiadywać się o nim z różnych nieoficjalnych źródeł. Nie pomyślałem wtedy, że to miejsce było momentem, w którym Pilecki mnie sobie wybrał, że wtedy zaczęło się coś co można dziś nazwać przeznaczeniem.

Marek Probosz jako Rotmistrz Pilecki w filmie Ryszarda Bugajskiego Śmierć Rotmistrza Pileckiego”, scena w celi

Przez lata „przyjaźni”z Pileckim, coraz bardziej go poznawałeś. Czy w jakimś sensie ten bohater stał się częścią Ciebie?

Tak, On żyje we mnie, a ja w nim. Jego życie jest dla mnie niedoścignionym przykładem. Stałem się ambasadorem Pileckiego na świecie, bo jest on preludium nadziei, stał się moim duchowym mentorem, często powtarzam jego słowa: Starałem się tak żyć, abym w godzinie śmierci, mógł się raczej cieszyć, niż lękać.

Poznałeś też rodzinę Pileckiego, czy uczestniczyli w powstawaniu filmu, czy było to dla nich za trudne?

Żona Witolda, Maria Pilecka, spotkała się z reżyserem na konsultację przed rozpoczęciem zdjęć. Ja spotkałem córkę Zofię Pilecką i jego wnuki. Zasalutowali też przede mną jak przed swoim dowódcą, dwaj żołnierze utworzonej przez niego organizacji konspiracyjnej w Auschwitz. To było podczas uroczystego nadania imienia rotmistrza Witolda Pileckiego Małopolskiej Uczelni Państwowej w Oświęcimiu w 2011 roku. Tego dnia zasadzono przed uczelnią dąb Pileckiego, wyświetlono w auli film Śmierć rotmistrza Pileckiego, odbyło się spotkanie z publicznością prowadzone przez rektora Witolda Stankowskiego, wśród zaproszonych gości byli córka Zofia Pilecka, jego żołnierz w Auschwitz Krzysztof Piechowski, i ja jako odtwórca Pileckiego w filmie. Po spotkaniu Kapituła Uczelni wręczyła mi złoty Medal Pileckiego – Do Końca Niezłomny.

Marek Probosz wraz z córką Witolda Pileckiego – Zofią

W filmie Śmierć Rotmistrza Pileckiego – występujesz też jako aktor Marek Probosz, komentując, że żona rotmistrza, Maria Pilecka domyśliła się, że mąż został zamordowany, kiedy wróciła do niej paczka wysłana do więzienia. To był Twój pomysł, czy reżysera?

Dyskutowaliśmy z Rysiem nad scenariuszem dniami i nocami. To była odważna i przemyślana decyzja, chcieliśmy pokazać, że Pilecki żyje wśród nas, odradza się z każdym nowym pokoleniem, chodzi po ulicach i zaświadcza o horrorze historycznej prawdy, którą komunistyczny reżim próbował wraz z nim całkowicie wymazać z kart polskiej historii. Zdecydowaliśmy się z reżyserem spróbować tę pamięć przywrócić. Niech człowiek, a nie aktor przemówi współczesnym językiem, w nowoczesnym ubraniu, z twarzą bez makijażu do współczesnych mu ludzi, wśród zgiełku i kakofonii ulic, niech pełnym głosem opowie o jednym z największych bohaterów Polski, Europy i całego świata.

Film rozgrywa się w trzech planach, na sali sądowej, w podziemiach więzienia na Rakowieckiej i w celi Pileckiego. Są też inni oskarżeni – Tadeusz Płużański, Maria Szelągowska, Ryszard Jamontt-Krzywicki, ale nikt inny w ostateczności nie został stracony. Pokazane są wahania sędziego i prokuratora, naciski ze strony sowieckiej i sfingowane dowody. Co spowodowało, że w przypadku Pileckiego nie skorzystano z prawa łaski.

Wahania wzięły się stąd, że i sędzia i prokurator byli dawnymi oficerami AK. W pokazowym procesie tzw. grupy Pileckiego było 7-miu skazanych, nikt jednak poza rotmistrzem nie został stracony. Blisko roczne śledztwo w więzieniu mokotowskim przy ul. Rakowieckiej prowadzone przez funkcjonariuszy według wypraktykowanych metod sowieckich, było okrutne fizycznie i psychicznie. 15 marca 1948 rotmistrz został skazany na karę śmierci. O wstawiennictwo proszono ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza, byłego więźnia obozu w Auschwitz, który nie pomógł, gdyż chciał sobie przywłaszczyć legendarne zasługi Pileckiego o stworzeniu konspiracji w Auschwitz. Skazany był niewygodnym świadkiem jego oszczerstw.

Unieważnienie wyroku nastąpiło dopiero po upadku komunizmu w 1990 roku.

Witold Pilecki jako szpieg, zdrajca władzy i systemu, został skazany na karę śmierci oraz pozbawiony na zawsze praw publicznych i obywatelskich praw honorowych, a także przepadek mienia. Prezydent Bierut z prawa łaski nie skorzystał. Dopiero w wolnej Polsce, po zburzeniu muru berlińskiego, Sąd Najwyższy unieważnił wyrok skazujący. Rotmistrz został pośmiertnie odznaczony Orderem Orła Białego w 2006 roku. Do dziś nie wiadomo, gdzie spoczywają jego prochy.

Marek Probosz jako Rotmistrz Pilecki w filmie Ryszarda Bugajskiego „Śmierć Rotmistrza Pileckiego”

Scenariusz filmu był oparty o materiały archiwalne IPN i konsultowany z historykami J. Pawłowiczem i W. J. Wysockim. Jak wyglądała Twoja praca na postacią, czy studiowałeś materiał historyczny, czy bardziej cię interesowała struktura psychologiczna postaci.

Po otrzymaniu roli, przyleciałem do Warszawy i jak mnich zaszyłem się w całkowitej izolacji w swoim mieszkaniu na Saskiej Kępie. Tam namiętnie studiowałem wszystkie historyczne materiały z IPN, kopie akt sądowych, listów, pism, wierszy Pileckiego, przeglądałem książki, które czytał, wszystko co było ważne.

Wpatrywałem się w jego fotografie i wchłaniałem scenariusz dyskutując go z reżyserem. Przeszedłem na dietę, co dnia ćwiczyłem kondycję w parku Skaryszewskim. Była to jedna z tych chwil w moim życiu, kiedy dwa światy, bohatera i mój zaczęły się przenikać, miałem sny o Pileckim. Wchodziłem duchem i ciałem w człowieka, któremu po raz pierwszy miałem przywrócić życie na ekranie.

W filmie Pilecki mówi Oświęcim to była igraszka. Jest wiele okrutnych scen z przesłuchań i śladów tortur, które trudno znieść. Wyobrażałam sobie swoją babcię, Annę Sokołowską, aresztowaną w 1949 roku, oskarżoną w sfingowanym procesie i skazaną. Wyszła ze stalinowskiego więzienia w wyniku amnestii, gdy umarł Stalin w 1953 roku. Ale żyła tylko pół roku, zmarła w wieku 48 lat. Nigdy jej nie poznałam. Oglądając film, czułam jej ból podczas tortur i ściskałam w ręku jej pierścionek zaręczynowy, jedyną pamiątkę, która po niej pozostała. Moja babcia podczas wojny została skatowana przez Niemców na oczach dzieci za pomoc partyzantom, po wojnie, została skatowana w stalinowskim więzieniu. Wojna i czasy powojenne tak dawno minęły, a traumy drugiego pokolenia wciąż nosimy w sobie.

Jego tam wykończyli funkcjonariusze w polskich mundurach, chodzący na służalczym pasku Stalina. Oświęcim to była igraszka, jest jednym z najstraszniejszych testamentów tamtego czasu. Jesteśmy z pierwszego pokolenia po wojnie. Ja też mam swoją traumę, związaną z moim dziadkiem, pisarzem Jerzym Proboszem. Za swoją twórczość otrzymał od Akademii Literatury Polskiej w Warszawie w 1938 nagrodę Wawrzyna Literackiego. W 1939 roku za tę samą nagrodę i postawę patriotyczną trafił na czarną listę Hitlerowców i został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau, gdzie Niemcy zamordowali go w 1942 roku.

Osierocił dziewięcioro dzieci. Mój ojciec Stanisław był świadkiem bestialskiego aresztowania, miał wtedy 10 lat, jego trauma po utracie ojca przelała się na syna. Słowa dziadka spisane w ostatnich chwilach przed pojmaniem: Życzę ci z serca mocy, abyś co dzień i w nocy, WYTRWAŁ! WYTRWAŁ!! WYTRWAŁ!!! Choćbyś miał ziemskie ciało w proch spalić, musisz ducha ocalić – stały się moim życiowym mottem.

Ten film, to nie tylko hołd oddany Pileckiemu, ale całej polskiej inteligencji, skazanej na zagładę w powojennym reżimie. Oglądając film czułam, że ty, jako aktor identyfikujesz się z wieloma bezimiennymi bohaterami tych czasów. Czy dobrze to odebrałam?

Znakomita obserwacja! Takie było moje przesłanie i świadomość bohatera w filmie. Pilecki od początku pobytu w Auschwitz dostrzegł, że panujące tam dzikie ludobójstwo na nie obciążonych żadną winą wobec Trzeciej Rzeszy więźniach, nie było przypadkiem, ani niemieckim szaleństwem. To była przemyślana metoda Holokaustu, potworne narzędzie do wymordowania Polaków, rozpoczynające swe dzieło od inteligencji. Nic dziwnego, że po premierze Śmierci rotmistrza Pileckiego, dzwonili do mnie Andrzej Wajda, Janusz Kamiński, przyszła z gratulacjami Agnieszka Holland, Zbyszek Rybczyński i wielu innych mistrzów światowego kina, dzieląc się podobną obserwacją i wzruszeniami.

Marek Probosz i Ryszard Bugajski, fot. arch. Marka Probosza

Długa przyjaźń łączyła Cię z reżyserem filmu Ryszardem Bugajskim, znanym też, jako twórca innych filmów o tych czasach – Przesłuchania, które weszło już do kanonu klasyki polskiego kina, Zaćmy filmu o Julii Brystigerowej – pracowniczce UB, odpowiedzialnej za tortury w więzieniach czy filmu biograficznego o legendarnym generale Auguście Emilu Fieldorfie Generał Nil, również skazanym na śmierć w sfingowanym procesie. Jak myślisz, dlaczego Ryszarda Bugajskiego interesował właśnie ten okres w powojennej historii Polski?

Rysiu przed reżyserią w Łódzkiej Filmówce studiował filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Był zbuntowany przeciwko zniewoleniu jednostki, mechanizmom władzy, tajnych służb, zakłamaniu historii. Uwierał go polityczny system zniewolonej Polski i drążył jego morderstwa. Każdy jego film był próbą ocalenia ludzkiej godności, nadzieją na zabicie w sobie demona.

Opowiedz o swojej przyjaźni z Ryszardem Bugajskim.

Połączyła nas emigracja, podobne losy, wyjechaliśmy z Polski w latach 80. w poszukiwaniu wolności, on wylądował w Kanadzie, ja w Los Angeles. Byliśmy rozszarpani na dwa kontynenty, wkręcił nam się w serca ten sam korkociąg obcego świata, społeczeństwa, kultury. To wyrzucenie poza nawias ułatwiało nam ludzki i artystyczny kontakt, świetnie się rozumieliśmy, odczuwaliśmy na tych samych falach. Zawiązała się prawdziwa przyjaźń. Rysiu wysyłał mi swoje scenariusze do przeczytania, ja rewanżowałem mu się tym samym. Wymienialiśmy notatki.

Spotykaliśmy się podczas każdej jego wizyty w Los Angeles. Kiedy później odwiedzałem go w Polsce, pytał wcześniej przez telefon – kiedy mam nastawić kabanosy do suszenia, aby doszły na twój przyjazd? Zagadywał mnie też o powrót do Polski – nie chcesz tu być, żyć i pracować jak Gajos? Do otwierania drzwi mieliśmy swoje sekretne hasło i odzew. Pokazywaliśmy sobie nakręcone filmy i słuchaliśmy z ciekawością swoich opinii, inspirowało nas spędzanie czasu razem, włóczyliśmy się po parkach, teatrach, kinach, chodziliśmy na koncerty, do knajp, nie raz gotował dla mnie i dyskutowaliśmy do świtu przy dobrym kalifornijskim winie, snuliśmy plany kolejnych wspólnych projektów. Bardzo lubiliśmy ze sobą pracować. To nie przypadek, że zagrałem u Rysia w trzech filmach Gracze (1995), Śmierć rotmistrza Pileckiego (2006) i Układ zamknięty (2013). Pomysłów mieliśmy znacznie więcej. Niestety zabrakło życia… Teraz Rysiu odwiedza mnie często w snach. Dalej z błyskiem w oku marzymy o kolejnych projektach, którymi podbijemy świat. Cieszymy się ze spotkania i życia. Po przebudzeniu nikt nie pamięta, że było ono poza grobowe.

Marek Probosz i Ryszard Bugajski, fot. arch. Marka Probosza

Zobacz też:




Filmy historyczne na XV Festiwalu Polskich Filmów w Austin

Zapraszamy widzów Festiwalu Polskich Filmów w Austin, do zapoznania się z prezentowanymi w tym roku filmami historycznymi. Będzie je można zobaczyć zarówno on-line na platformie APFF, jak i w sali kinowej w Austin. Wszystkie projekcje będą poprzedzone wstępem historyka Łukasza Jasiny. Więcej informacji: www.austinpolishfilm.com

Borys Szyc, jako Marszałek Józef Piłsudski w filmie Michała Rosy „Piłsudski”, fot. Jarosław Sosiński
„PIŁSUDSKI”

Dramat historyczny, 2019 r. (108 min.), dostępny on-line na platformie APFF 0d 14 do 20 listopada 2020 r.

Scenariusz i reżyseria: Michał Rosa, zdjęcia: Piotr Śliskowski, muzyka: Stefan Wesołowski, występują: Borys Szyc, Magdalena Boczarska, Jan Marczewski, Maria Dębska, Józef Pawłowski, Tomasz Schuchardt i inni.

Jest rok 1901. Józef Piłsudski „Ziuk” (Borys Szyc) po brawurowej ucieczce ze szpitala psychiatrycznego ponownie staje na czele polskiego podziemia niepodległościowego. Nieugięty na polu walki, w życiu prywatnym poddaje się namiętności, rozdarty między dwiema kobietami jego życia – żoną (Magdalena Boczarska) i przyjaciółką, która zostaje jego drugą żoną (Maria Dębska). Przez zachowawczych członków Polskiej Partii Socjalistycznej uważany za terrorystę, Piłsudski wraz z najbliższymi współpracownikami nie cofa się przed niczym – zamachami na carskich urzędników i najwyższych oficerów, szmuglowaniem bomb, zuchwałym napadem na pociąg, by osiągnąć swój cel: niepodległą Polskę. Zbliża się rok 1914 i „Ziuk” widzi nowe szanse na osiągnięcie niemożliwego. „Piłsudski” to nie tylko biografia wielkiego przywódcy, ale i kino akcji, które trzyma w napięciu.

Kadr z filmu Michała Rosy „Piłsudski”, fot. Jarosław Sosiński
Kadr z filmu Michała Rosy „Piłsudski”, fot. Jarosław Sosiński
Kadr z filmu Michała Rosy „Piłsudski”, Borys Szyc i Magdalena Boczarska, fot. Jarosław Sosiński
Kadr z filmu Michała Rosy „Piłsudski”, Borys Szyc i Maria Dębska, fot. Jarosław Sosiński

„LEGIONY”

Dramat historyczny, 2019 r. (140 min.), pokaz kinowy w Austin, niedziela 29 listopada 2020 r.

Reżyseria: Dariusz Gajewski, scenariusz: Tomasz Łysiak, Dariusz Gajewski, Michał Godzin, występują: Sebastian Fabijański, Wiktoria Wolańska, Bartosz Gelner, Mirosław Baka, Jan Frycz, Borys Szyc i inni.

Kadr z filmu Dariusza Gajewskiego „Legiony”, fot. Jacek Piotrowski

O FILMIE:

„Legiony” to opowieść o legionowym pokoleniu lat 1914-1916, które wywalczyło Polsce Niepodległość. Jest to kino przygodowe, zrealizowane przy użyciu najnowocześniejszych technik filmowych. Opowieść o młodych ludziach, którzy nie wahali się, by rzucić się w wir walki o odzyskanie państwowości, ale także o tych, którzy dopiero zrozumieli, że tylko w wolnej Polsce zrealizują swoje marzenia.

Józek (Sebastian Fabijański), dezerter z carskiego wojska, zostaje brutalnie pobity przez ścigających go żołnierzy i pozostawiony na pewną śmierć. Cudem odratowany przyłącza się jako pomocnik kucharza do formowanych właśnie oddziałów Legionów Polskich – ma nadzieję, że wraz z nimi dotrze do Łodzi. Kolejne wydarzenia wojenne powodują jednak, że włącza się do walki zbrojnej. Zaczyna również rywalizować z ułanem Tadeuszem Zbarskim (Bartosz Gelner) o serce młodej i ambitnej agentki wywiadu Oli (Wiktoria Wolańska) z Ligi Kobiet Pogotowia Wojennego.

„Legiony” to uniwersalna historia o wchodzeniu w dorosłość w trudnych czasach, dojrzewaniu do wspólnoty. Wielka historia jest tłem dla rozgrywającej się na pierwszym planie historii miłosnej. Obok bohaterów fikcyjnych, których losy wzorowano jednak na życiorysach prawdziwych legionistów, w filmie pojawi się wiele postaci historycznych. Wśród nich: brygadier Józef Piłsudski (Jan Frycz), porucznik Stanisław Kaszubski ps. „Król” (Mirosław Baka), rotmistrz Zbigniew Dunin-Wąsowicz (Borys Szyc), porucznik Jerzy Topór-Kisielnicki (Antoni Pawlicki) i wielu innych.

Kadr z filmu Dariusza Gajewskiego „Legiony”, fot. Jacek Piotrowski
Kadr z filmu Dariusza Gajewskiego „Legiony”, fot. Jacek Piotrowski

KIM BYLI BOHATEROWIE „LEGIONÓW”:

Stanisław Kaszubski, ps. Król (Mirosław Baka) – urodzony w 1880 roku syn powstańca styczniowego, działacz niepodległościowy, członek Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL). W czasie rewolucji 1905 roku prowadził działalność polityczną wśród młodzieży – wówczas też przybrał pseudonim „Król”. Złapany przez władze carskie został skazany na wygnanie z Imperium Rosyjskiego. Wtedy przeprowadził się do Krakowa, zaczął studia na Uniwersytecie Jagiellońskim i wstąpił do Związku Strzeleckiego – organizacji, która stała się podstawą budowania struktur Legionów Polskich.

Gdy wybuchła wojna, Kaszubski trafił do oddziałów organizowanych przez Józefa Piłsudskiego. Znalazł się w 1 pułku piechoty I Brygady Legionów, pod koniec 1914 roku został mianowany na podporucznika. Po bitwie pod Łowczówkiem (23-25 grudnia 1914) trafił do niewoli. Jako obywatelowi rosyjskiemu została mu wymierzona kara śmierci za zdradę, choć Kaszubski dostał jednocześnie szansę na ułaskawienie, jeśli wstąpi do carskiej armii. „Król” odmówił i wyrok wykonano 7 lutego 1915 roku.   

Zbigniew Dunin-Wąsowicz (Borys Szyc) – urodzony w 1882 roku. Rotmistrz Legionów Polskich. Zawodowy żołnierz, przed wojną służył w armii austriackiej, z której wystąpił w 1912 roku, by dołączyć do Związku Strzeleckiego. Był cenionym dowódcą, szkolił wstępujące do wojsk Piłsudskiego oddziały, sam dowodził 2 szwadronem ułanów II Brygady Legionów. Brał udział m.in. w bitwach pod Cucyłowem (26 października 1914) i pod Mołotkowem (29 października 1914). Zginął 13 czerwca 1915 roku, dowodząc szarżą pod Rokitną, upamiętnioną w legionowym kuplecie „Pieśń Szwadronu Wąsowicza”.    

Kadr z filmu Dariusza Gajewskiego „Legiony”, fot. Jacek Piotrowski
Kadr z filmu Dariusza Gajewskiego „Legiony”, fot. Jacek Piotrowski

Jerzy Topór-Kisielnicki (Antoni Pawlicki) – urodzony w 1878 roku, inżynier, absolwent Politechniki Lwowskiej. Wraz ze Zbigniewem Dunin-Wąsowiczem współtworzył 2 szwadron ułanów. Na początku 1915 roku awansowany na porucznika kawalerii. Po śmierci Dunin-Wąsowicza w czasie szarży pod Rokitną przejął dowodzenie nad szwadronem ułanów, lecz zginął krótko potem. Odznaczony pośmiertnie Krzyżem Srebrnym Orderu Wojskowego Virtuti Militari w 1922 roku.  

Józef Piłsudski (Jan Frycz) – naczelnik państwa, pierwszy Marszałek Polski. W czasie, gdy toczy się akcja „Legionów”, zajmował się przede wszystkim tworzeniem organizacji paramilitarnych. W sierpniu 1914 roku ogłosił się komendantem wojsk polskich, podległych utworzonemu w Warszawie Rządowi Narodowemu. Wtedy jego działania nie spotkały się z entuzjazmem polskich polityków. Gdy Piłsudski z 1. Kompanią Kadrową wkroczył na terytorium zaboru rosyjskiego, wywołał popłoch wśród mieszkańców, przekreślając szansę na planowane powstanie przeciwko zaborcom. W październiku 1914 roku zainicjował powstanie Polskiej Organizacji Wojskowej, tajnego zrzeszenia działającego we wszystkich zaborach, którego został komendantem głównym. W listopadzie został mianowany brygadierem, a pod koniec roku został dowódcą I Brygady Legionów Polskich. Osobiście dowodził wojskiem w licznych bitwach na froncie wschodnim. W sierpniu 1916 roku złożył dymisję z dowództwa – był to protest przeciwko działaniom rządu Austro-Węgier, unikającego zaangażowania w odbudowę niepodległego państwa polskiego.


Marek Probosz jako Rotmistrz Pilecki w filmie Ryszarda Bugajskiego „Śmierć Rotmistrza Pileckiego”
„ŚMIERĆ ROTMISTRZA PILECKIEGO”

Spektakl Teatru Telewizji, 2006 r. (86 min.), pokaz kinowy w Austin, niedziela 22 listopada 2020 r.

Scenariusz i reżyseria: Ryszard Bugajski, muzyka: Paweł Szymański, występują: Marek Probosz, Marek Kalita, Jacek Rozenek, Gabriela Muskała i inni.

Opowieść o losach rotmistrza Witolda Pileckiego – człowieka niezłomnego, jednego z najdzielniejszych i najbardziej ofiarnych żołnierzy Rzeczpospolitej. Zasłynął z tego, że dał się aresztować i wywieźć do Auschwitz, aby tam zorganizować ruch oporu. Paradoks tych czasów polega na tym, że najwięksi bohaterowie są po wojnie oskarżeni, osądzeni i skazani jak przestępcy. Na sali sądowej, w pokojach przesłuchań, gabinetach sędziego i prokuratora, w celi więziennej przy Rakowieckiej rozgrywa się tragedia rotmistrza oskarżonego o szpiegostwo na rzecz wrogiego mocarstwa i planowanie zamachów na wysokich urzędników państwowych. Skatowany przez oprawców UB, jest cieniem dumnego oficera, ale nie daje się złamać. Do końca, w pokazowym procesie, stara się osłaniać innych oskarżonych i pozostaje wierny temu, co uważał za najważniejsze: Bogu, Honorowi, Ojczyźnie.

Scena na sali sądowej w filmie Ryszarda Bugajskiego „Śmierć Rotmistrza Pileckiego”
Marek Probosz jako Rotmistrz Pilecki i Gabriela Muskała, jako jego żona Maria Pilecka, w filmie Ryszarda Bugajskiego „Śmierć Rotmistrza Pileckiego”