Zygmunt Wojski
Gdy na przełomie 1990 i 1991 przebywałem po raz drugi w Argentynie, pojechałem na badania językowe do prowincji Misiones, potem do Paragwaju, argentyńskiej prowincji Chaco i do miasta Paraná. Po powrocie do Buenos Aires okazało się, że pokój gościnny w Ambasadzie RP jest tym razem zajęty. Kuzynka z mężem zabrali mnie więc na dwie noce do siebie. Następnym dniem była niedziela. Zostałem u kuzynki cały dzień i wydzwaniałem w poszukiwaniu locum na dwa tygodnie. Podczas rozmowy telefonicznej z panem Stachurą, Polakiem zamieszkałym w Buenos Aires, dowiedziałem się, że najlepiej będzie, jeśli zadzwonię do mieszkającego samotnie „Frania Slusarza”, jak się wyraził pan Stachura. Pewno się zgodzi, dodał. I tak się stało. Kolejnego dnia zamieszkałem u pana Frania, który okazał się gościnny, dyskretny, nie mówił za dużo o sobie. Poznałem jego partnerkę, przystojną i elegancką panią Luisę (niestety, ta kulturalna pani zmarła kilka lat później). Miejsce było idealne: w samym centrum ogromnego miasta, niedaleko słynnego obelisku i najszerszej w Buenos Aires Alei 9 Lipca, na siódmym piętrze wysokiego budynku przy ulicy Sarmiento.
W styczniu 1996 roku znowu spędziłem dwa tygodnie u gościnnego pana Frania. Poznałem wówczas lepiej jego niezwykle ciekawy życiorys. Urodził się w roku 1924 w Jodkiszkach (obecna Białoruś), osadzie wojskowej położonej w województwie nowogródzkim, w powiecie lidzkim, około 5 km na południe od Bieniakoni, gdzie do tej pory można obejrzeć grób słynnej Maryli Wereszczakówny, muzy Adama Mickiewicza, późniejszej żony hrabiego Wawrzyńca Puttkamera. Uczęszczał do gimnazjum w Lidzie.
W lutym 1940 roku cała jego rodzina została wywieziona przez Rosjan do Kazachstanu, gdzie pan Franio pracował w kopalniach złota aż do roku 1942, kiedy, po tak zwanej „amnestii”, zgłosił się do armii polskiej formowanej przez generała Władysława Andersa.
W roku 2015 Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych wydał wspomnienia pana Franciszka Slusarza, zatytułowane „Przez Kazachstan do Argentyny. Wspomnienia żołnierza 2. Korpusu”. Najwięcej miejsca zajmują w tej książce wspomnienia z zesłania w ZSRR, opisy pracy w kopalniach złota w Kazachstanie i codziennej walki o przetrwanie w warunkach ciągłego głodu i zimna. Mimo tej strasznej sytuacji autor wyraża się nadzwyczaj sympatycznie o mieszkańcach tego kraju i to zarówno o Kazachach, jak i Rosjanach i Żydach, a także Uzbekach i Kirgizach. Droga do Margilanu w Uzbekistanie, gdzie pan Franio wstąpił do 2 Korpusu, okazała się bardzo skomplikowana. Przemierzył ziemie Uzbekistanu i Turkmenii. Zachwyciła go Kotlina Fergańska w Uzbekistanie, którą uważa za najpiękniejszy zakątek na poznanym przez siebie obszarze ZSRR. Wreszcie z żołnierzami 2 Korpusu dotarł do Krasnowodzka, turkmeńskiego portu nad Morzem Kaspijskim, skąd statkiem dopłynął do perskiego miasta Pahlavi (obecnie Bandar-e Anzali).
Dalsza droga 2 Korpusu wiodła przez Irak (tu pan Franio miał okazję zwiedzić Bagdad), Palestynę, Liban i Egipt. W tych ostatnich trzech krajach, zauroczony egzotycznym światem bohater wspomnień, obejrzał w Jerozolimie Golgotę i Drogę Krzyżową, zwiedził fascynujący Bejrut i niemniej interesujący Kair. Prawdziwe działania wojenne przy obsłudze dział artyleryjskich miały miejsce dopiero we Włoszech, w Abruzzach, pod Monte Cassino, w okolicach Pescary i Ankony. Zadziwiające jest to, że w tych wojennych warunkach pan Franio znalazł czas na obejrzenie we Włoszech Neapolu, Loreto, Rzymu, Bolonii, a nawet San Marino.
W roku 1946 żołnierze 2 Korpusu wrócili do Anglii, a trzy lata później pan Franio wyemigrował do Argentyny, gdzie ukończył Technikum Elektryczne. To pozwoliło mu na wykonywanie w Argentynie, a także w Urugwaju i Paragwaju, pracy przy budowie elektrowni, zakładaniu sieci trakcyjnych i realizację tym podobnych prac. Najdłużej pracował w mieście Tucumán i okolicy. Korzystając z wielu kontaktów, jakie nawiązał z żołnierzami 2 Korpusu, wyjeżdżał wielokrotnie na ich zaproszenie do Anglii, Szkocji, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Australii, Norwegii, Danii, Francji. Krótko mówiąc, pędził żywot autentycznego globtrotera. Jeździł też kilkakrotnie do sąsiedniego Chile.
W opisach jego podróży zwrócił moją uwagę fakt, że zarówno w Kazachstanie, jak i w Iraku nocami słychać było donośne wycie szakali, których obecność kojarzyłem dotąd jedynie z kontynentem afrykańskim. Innym ciekawym szczegółem jest opis toczących się z wiatrem po pustyni kul krzewu o nazwie saksauł (Haloxylon), które zbierano z przeznaczeniem na opał.
Od momentu uzyskania przez Polskę niepodległości pan Franio zaczął odwiedzać rodzinny kraj coraz częściej, praktycznie co dwa lata. Przyznaję z przyjemnością, że za każdym razem odwiedzał także mnie we Wrocławiu (był u mnie przynajmniej sześć razy). Dopiero w tym roku nie mógł do mnie przyjechać. Ukończył właśnie 93 lata i jego obecna opiekunka, pani Teresa, zaprosiła mnie tym razem do nich, do Radomia. Pan Franio ubóstwia wysokie temperatury, więc polskie upalne lato bardzo mu odpowiada. Nie znosi natomiast wilgotnej, dżdżystej zimy argentyńskiej, podczas której trzeba siedzieć w domu w grubym swetrze (większość mieszkań w Buenos Aires nie ma odpowiedniego ogrzewania na tę porę roku, przypadającą właśnie w okresie polskiego lata).
Pan Franio w Radomiu po śniadaniu i kolacji niezwykle barwnie i z najdrobniejszymi detalami opowiadał mi o swoim życiu. To była wielka przyjemność po raz kolejny słuchać jego opowieści. Skorzystałem też z okazji, by trochę poznać nieznany mi przedtem Radom. Pojechałem do odległego o 15 km Muzeum Wsi Radomskiej i zwiedziłem dwa najstarsze w mieście kościoły: wczesnogotycki św. Jana Chrzciciela i późnogotycki kościół i klasztor św. Katarzyny i Bernardynów. Zwróciła też moją uwagę elegancka Resursa Obywatelska z 1852 roku i stojący przy niej pomnik malarza Jacka Malczewskiego, który urodził się w Radomiu w roku 1854.
Nie mogę nie wspomnieć o tym, że pan Franio przez wiele lat pełnił w Buenos Aires funkcję prezesa Stowarzyszenia Polskich Kombatantów i był wielokrotnie zapraszany do Polski i na cmentarz pod Monte Cassino jako weteran tej słynnej bitwy. Zapraszali go też (i nadal to czynią) kombatanci brytyjscy i francuscy.
Dziekujemy za rekomendację. Miło, jak zawsze czyta się twoje wspomnienia i ogląda zdęcia – ciepło pozdrawiamy, Gabi i Tadeusz
To cudownie,że spotkałeś na swojej drodze pana Franciszka i świetnie,że powstał o nim ten artykuł.Bardzo piękny życiorys. Serdecznie pozdrawiam Mira.