Polska mgła w Londynie
Leszek Żuliński
Z pewnym opóźnieniem trafił ten tomik do moich rąk, ale warto o nim cokolwiek napisać i przede wszystkim nagłośnić mało znaną w Polsce autorkę, która od lat mieszka w Londynie. Tutaj zresztą, w Polsce, wydała kilka swoich tomików. W Londynie jest aktywna – współredaguje tam pismo „Pamiętnik Literacki”; należy do miejscowego Pen Clubu. Debiutowała tomikiem pt. Dziewanna (1985), ma także sporo innych publikacji, także tomiki wydane w języku angielskim. Jednym słowem, Mickiewicz żyje literaturą. M.in. jest laureatką medalu Gloria Artis.
Zawsze mnie intrygowało, jak po wielu latach emigracji można pisać wiersze do głębi nasiąknięte polską dykcją. U Pani Anny Marii Mickiewicz jest to całkowicie naturalne.
U niej między kanałem La Manche a Wisłą odległość wciąż jest malutka. Oto wiersz pt. Wieczorami śnię:
Widzę tańczące dziewczęta
Rozległe bagniska
Wśród łąk
Ktoś śpiewa na Białorusi…
Zamarznięty obraz dzieciństwa
Zatrzymany
Jak w szklanej kuli
Jeżeli wrócę w rodzinne strony
Boję się, że sen ucieknie.
Sentymenty przeszłości są jednym z budulców tych wierszy. Ale nie tylko one. Autorka często nawiązuje do swoich egzystencjalnych spleenów, jak w tym wierszu pt. Buty:
Spotykam ludzi
Obserwuje ich buty
Zdarzają się ciche
I te schodzone
Nie świadczą o zamożności
Niby wygodne
A ograniczają
Wybieramy te, które przeszły wiele mil
Wybieramy nasza własną cichą drogę
Odchodzenia
Przechodzenia przez życie
Wędrówki w kierunku zachodu słońca
Ale nigdy poranka…
Znalazłem tu nawet „ważny wiersz” pt. Trzynastego Grudnia:
Wyniośle zacisnąć wargi
Na jak długo?
Parują stawy w lesie
W stronę dalekiego domu
Dym zaciera pole widzenia
Porządek świata
Wzywa pomocy
Rozpadły się słowa „Wywrotowca”
Wywietrzały
jak stara szafa
Niczego nie przypominają żółte kartki
Pod palcami
Lód znaczeń
Runie cesarstwo
Ot tak
nie będzie nawet kartek.
A więc Poetka zatrzasnęła się nie tylko w czystym liryzmie.
Zawsze wydawało mi się, że pisanie wierszy na obczyźnie siłą rzeczy bywa najczęściej z lekka anachroniczne. Po raz kolejny widzę, jak pamięć i język nie murszeją, nie umierają. Bo język jest wciąż ten sam: to kod naszego istnienia! Jego trwałość jest niezniszczalna.
No i na koniec zacytuję wam wiersz zgoła uniwersalny, który zresztą posłużył na tytuł tego tomiku. Jego tytuł: Lato w Seaford:
Słońce zrzuca złote krople
Morze pozera je natychmiast
Niebo lśni
Dzień jest nierealny,
Wyrwany z innej opowieści.
Dojeżdżamy.
Kończą się tory.
Przekonujemy się o złudności nieskończonej przestrzeni…
Przechodzimy przez angielskie miasteczko.
Mała stacja,
Tynk odpada nierównomiernie z drewnianych podpór
przed nami ocean mieni się groźnie.
W oddali żółty klif
Wbija się ostro w morze
Nie ma frytek, lodów waty na patykach,
Ciała meduz błyszczą na kamieniach.
Dzień mija ospale,
Szara sylwetka statku.
Na plaży ludzie rozkładają:
Płócienne leżaki, Pomarszczoną skórę.
Jak widzicie: czy w Londynie, czy na Ziemi Ognistej nie tracimy kodu języka, z którego się wywodzimy. Anna Maria Mickiewicz zasługuje na mocniejsze usadowienie się w naszych lekturach.
Jednego tylko tu nie zrozumiałem… Otóż wiersze w tym tomiku mają także swoją wersję bułgarskojęzyczną (w tłumaczeniu Łyczezara Seliaszki). Nigdzie nie znalazłem notki o tym dlaczego ta wersja. Ale i dobrze: może enklawa bułgarska zapozna się z odrobiną polskiej poezji?
Anna Maria Mickiewicz, Lato w Seaford, Wydawca: Alicja Kuberska, Inowrocław 2017, s. 60.