Poza gniazdem. Polskie emigrantki w Kanadzie.

Kaszuby, Ontario, Kanada.
Kaszuby, Ontario, Kanada.

Anna Maria Jarochowska

Kanadyjski  kraj pionierów, do którego  płynęła większość polskich żon i  narzeczonych   w  początkach  XX wieku  był przede  wszystkim krajem  mężczyzn. To  oni  stanowili  dominującą  większość mieszkańców  nowo  zakładanych  miast i miasteczek,  oni w  pojedynkę lub grupami  przybywali  z  Kanady wschodniej i  ze  Stanów  Zjednoczonych,  aby robić  biznes,  zakładać  przedsiębiorstwa, organizować  administrację miejską,  otwierać  nowe tereny pod osadnictwo,  pracować  w  kopalniach,  w transporcie,  w obozach drwali… Oni  nadawali  styl  pracy, ogólną atmosferę podniecenia  możliwościami  zrobienia dużych pieniędzy  w  krótkim  czasie,  oni  otwierali  nowe  tereny  i  budowali  koleje.  Oni  też nadawali  charakter   rozrywce  istniejącej wówczas  w   Kanadzie zachodniej.  Dla  nich  powstawały saloons, pubs  i  bars  jak  grzyby po  deszczu, gdzie wyszynk legalnego i nielegalnego  alkoholu i burdy  pijackie należały do  zwykłych widoków,  a  spotkanie  pijanych   na ulicach  nie było rzadkością.  Poza  pracą  pito  często i  dużo i  to  było najczęstszą rozrywką  po miastach i  osiedlach. W  saloons i  barach  było  także sporo  kobiet  lekkiego prowadzenia,  kwitła  specyficzna  prostytucja,  typowa  dla  pionierskich obszarów  Ameryki  północnej.  Sam  fakt, że  było znacznie  więcej mężczyzn niż  kobiet  i  że tysiące samotnych młodych  mężczyzn nieustannie wędrowało  po kraju, w  którym ciężka praca  fizyczna przeplatała się z okresami  wolnego  czasu, świąt,  lub  bezrobocia sprzyjał rozwojowi  prostytucji. Kanada  na  zachód od  Winnipegu  długo  była jeszcze  tak  dzika  i pionierska,  że wielu   mężczyzn  miesiącami,  a nawet zdarzało się – latami, nie widziało białych kobiet w miejskim  stroju. Nagłe  pojawienie się  sylwetki  kobiecej w obowiązkowym  kapeluszu  i  w rękawiczkach wzbudzało więc sensację.

http://www.dreamstime.com/royalty-free-stock-image-old-map-america-canada-image11694146

Przybywające  imigrantki  nie liczyły się. Nie tylko były  biedne i natychmiast  zabierane przez  mężów do  przygotowanych domów, niezależnie od tego,  czy to  były istotnie domy  czy też  ziemianki. Nie znały  języka, były niepewne siebie,  dziwacznie,  nie po  kanadyjsku  ubrane i  nie znały lokalnego  savoir  vivre. (…) Samotni imigranci zabiegali o żony w rozmaity  sposób.  Najczęściej  pisali  listy do  dziewcząt znanych im  jeszcze w Starym Kraju proponując sponsorowanie ich przyjazdów i  małżeństwo.  Tak  powstało znane w ówczesnej  Kanadzie i  Europie określenie mail  order bride (narzeczona z  przesyłki pocztowej), która  często mało, a nawet wcale nie znając swego narzeczonego natychmiast  po  przybyciu  do Kanady  brała z  nim  ślub i wyruszała na jego „farmę”. Ile było nieporozumień, ile niedobranych małżeństw i zawiedzionych nadziei wynikających z tej formuły małżeńskiej, nikt nie dociekał. Podobnie jak nikt nie pytał kobiety,  świeżo  przybyłej z polskiej  wsi, stającej przed dugout (ziemianką), która odtąd miała być jej domem;  czy w tym  prymitywie poradzi sobie z  życiem i wychowaniem dzieci. Wiadomo jednak, że niektóre kobiety  nigdy nie potrafiły się otrząsnąć z pierwszego szoku i razem z  mężem pracować nad wspólną przyszłością. Związane z obcym sobie mężczyzną, w obcym i przerażająco prymitywnym buszu, miesiącami zupełnie samotne w swoich lepiankach  czasami uciekały same nie wiedząc dokąd, czasami  po prostu marły z głodu i wycieńczenia. (…) Przedmiotem łowów małżeńskich była każda dziewczyna, które  pokazała się w preriach. Wielu mężczyzn uważało, że córki osadników  preriowych były lepszym  materiałem na żony, ponieważ znały już pionierskie dugouts, sodhouses, shacks,  shanties  i  bunkers  i potrafiły sobie radzić z  niejedną robotą nieznaną, a  nawet niewyobrażalną w  Polsce. (…) Pierre  Berton  cytuje  jako  przykład  rozmowę  między zamożną i  wykształconą  Angielką Ellą  a Constance  Sykes, wystarczająco  ekscentryczną,  aby   z  ciekawości próbować przekonać się  jak  się naprawdę  żyje kobietom  na preriach  kanadyjskich. Już podczas podróży  statkiem  do  Kanady  Ella Sykes dowiadywała  się  o  trudnościach ich  życia.  Jedna  z bogatych  farmerek powracających z wizyty w  Starym  Kraju, opowiedziała jej swoją  historię:

Pamiętam, że pytałam go o kolor tapety w  naszej sypialni, ponieważ chciałam dobrać odpowiedni  zestaw  w łazience. On  to pytanie wtedy  zbył, ale nigdy nie zapomnę moich uczuć,  kiedy zobaczyłam,  że nasz dom  to po prostu jednoizbowa  drewniana chałupa  kurtyną  podzielona na dwie części i oczywiście  bez   żadnej  tapety. To  był straszny  szok dla mnie. Ale teraz, kiedy jesteście bogaci, twoje życie  jest znacznie łatwiejsze – zapytała panna Sykes. Odpowiedź zdumiała ją. – Miałam mniej  roboty kiedy zaczynałam moje  małżeńskie życie jako  biedna kobieta aniżeli  mam teraz. Mówi się,  że pasją  farmera jest ciągłe dokupowanie ziemi. Oni  są temu  gotowi wszystko poświęcić i dom i jego komfort nic dla nich nie znaczą. Mój mąż kupuje każdy akr, który może dostać i oczywiście zatrudnia najętych robotników do pracy na roli. A im więcej jest robotników,  tym  więcej  roboty   ma  kobieta…

W  lecie 1940 r.,  jako pierwsza przybyła do Kanady grupa  18 polskich kobiet i  dzieci złożona z rodzin  najwyższych  oficerów polskich sił zbrojnych oraz kilku dyplomatów. W krótkich  odstępach  czasu podążyły za nią dalsze grupy uchodźców polskich, zawsze związane z generalicją i polskimi elitami.  Wszyscy oni otrzymali pozwolenia na tymczasowy pobyt w Kanadzie, aż do zakończenia wojny,  po czym rząd kanadyjski oczekiwał ich powrotu do Polski. (…) W pierwszych dniach po przybyciu do Montrealu grupa nowo przybyłych Polek z dziećmi dowiedziała się, że zgodnie z zasadą „pomóż sam sobie, a Bóg ci pomoże” w  Kanadzie nie czeka na  nie żadna zorganizowana pomoc, i że po krótkim pobycie u zakonnic na przedmieściu Montrealu, muszą sobie same  znaleźć mieszkanie i pracę zapewniającą im  przeżycie pierwszej  kanadyjskiej  zimy. Na szczęście bogate żony montrealskich notabli prawie natychmiast zainteresowały się egzotycznymi uchodźcami z Europy, których mężowie  tak  dzielnie  walczą u boku W. Brytanii i Kanadyjski  Narodowy Komitet do Spraw Uchodźców zawiązany jeszcze w 1938 r., w celu niesienia pomocy Czechom, Słowakom, a przede wszystkim Żydom uciekającym  przed  Hitlerem, zajął się z kolei Polkami. Komitet był charytatywną organizacją pozarządową założoną i finansowaną przez bogatych montrealskich przedsiębiorców i  handlowców i  dawał upust energii bogatym  Kanadyjkom, którym presja społeczna owego czasu nie pozwalała  na żadne zajęcie poza domem oprócz działalności charytatywnej. Właśnie ten Komitet znalazł rozwiązanie problemu dachu nad głową w postaci wielkiego, pięknego niezamieszkałego domu w Westmount, wówczas najbogatszego z miast konurbacji Montreal. (…)

Po zakończeniu wojny, w  maju 1945 roku,  polscy uchodźcy  wojenni w  Kanadzie i  Stanach  Zjednoczonych z  dnia na dzień przekształcili się w pierwszą masową polską emigrację polityczną na kontynencie północno amerykańskim. (…) Imigranci napływający do Kanady dzielili się regionalnie na dwie grupy. Przedstawiciele polskiego świata politycznego, intelektualnego i  artystycznego, arystokracja oraz  liczni  ziemianie, którzy  mieli  już  przyjaciół lub krewnych w Kanadzie wschodniej starali się pozostać w ich pobliżu, a szczególnie w Montrealu lub Toronto. Natomiast zdemobilizowani  żołnierze i oficerowie  bez  prywatnych sponsorów kierowani  byli przez władze kanadyjskie do prowincji  zachodnich. Stąd  wytworzyły się dwie grupy o różnych doświadczeniach imigracyjnych i o  różnej  dynamice życia. (…) Maria A.  Jabłońska, matka znanego kanadyjskiego pianisty, Marka  Jabłońskiego (urodzonego w  Polsce na  początku  wojny)  tak  zaczyna opowieść o  początkach  życia ich rodziny w  Kanadzie:

Wylądowaliśmy w  Kanadzie w  1949 roku i zaraz jechaliśmy prosto do Edmonton,  gdzie przyjaciel mego męża załatwił nam  pracę jako  pomoc na farmie. Oboje z  mężem  mieliśmy  wykształcenie uniwersyteckie, ale tutaj  to nic nie znaczyło. W tamtych  czasach nie było możliwe uzyskanie imigracyjnej wizy kanadyjskiej bez podpisania kontraktu  pracy na farmie albo w  przypadku kobiet – służącej. Nawet trzy doktoraty nic by w tym  zakresie nie zmieniły. Wprost przeciwnie, mogłyby się przyczynić do zrujnowania szansy otrzymania wizy. Dlatego najlepiej było udawać zwykłego robotnika. Kanada nie  chciała przyjmować ludzi wykształconych poza jej  granicami, więc  lepiej było nie przyznawać  się do wyższego  wykształcenia. Po kilku  latach nagle  przepisy  zostały zmienione i głoszono potrzebę ludzi wykwalifikowanych w każdym rodzaju  profesji  i  zawodu. Niestety dla nas ta zmiana przyszła za późno. Granice wieku przy przyjmowaniu  do pracy w specjalności mego męża były ustalone i on  był już  za stary. Niemniej byliśmy  szczęśliwi, że  nie potrzebowaliśmy już  pracować dla naszego  farmera.

Dla rodzin,  które  zamierzały pozostać w  Quebec’u,  gdzie było dużo  opuszczonych  farm, był też  możliwy wariant osadzenia na opuszczonej  farmie.  Farmy te  położone  zazwyczaj  daleko od  miast, na terenach nie  najwyższej  jakości były przeważnie w ruinie.  Bez  inwentarza  żywego, bez elektryczności i  często  bez wody  bieżącej były tak nieatrakcyjne dla Kanadyjczyków, że rząd umyślił osadzać na nich rodziny emigrantów, którzy byliby obowiązani pracować na nich do pięciu lat zanim gospodarstwo przeszłoby na ich własność z  prawem ewentualnej sprzedaży.  W  ten sposób farma zostawała jako  tako  zagospodarowana, a rząd  federalny zostawał zwolniony z odpowiedzialności za  przeżycie pierwszych lat przez  imigrancką rodzinę. Taką  właśnie  farmę w  Abercorn otrzymała jako środek do życia rodzina hr. Zamoyskich, którzy chociaż w  przedwojennej Polsce mieli  ordynację rolną i  rozległe dobra, ale przecież  nie mieli  pojęcia o  tym  jak  się osobiście pracuje na roli.  Mimo  to na farmie w Abercorn przeżyli  kilka lat zanim zdołali  się przenieść do Montrealu,  gdzie Jadwiga  Zamoyska jako jedna z  pionierek polskiego  sobotniego  szkolnictwa poświęciła  wiele lat swego życia. (…) Z podobnych „okazji” nabycia farmy na własność skorzystali  niektórzy, bardziej profesjonalnie przygotowani ex-wojskowi z Armii Polskiej na Zachodzie,  szczególnie jeśli ich żony były gotowe żyć i pracować na farmie. W Quebec’u na kilku takich farmach rozwinęli  oni gospodarstwa specjalistyczne, inne zostały zamienione w przedsiębiorstwa agroturystyczne. (…) Rotmistrz Janusz Wiązowski  zmienił swoją farmę  w szkołę  hippiczną dla młodzieży quebeckiej. Innym przykładem sukcesu połączenia rolnictwa z turystyką była założona przez  małżeństwo  T.  Lintnerów „gospoda na wsi” –  lodge  dla gości z Montrealu.  W  pięknej okolicy L’Estrie pod  miasteczkiem  Sutton można było spędzić  na niej  weekend  lub dłuższe wakacje. Jeszcze  innym  przykładem była farma  pułkownika Wacława  Makowskiego w okolicy Covey Hills, w nie mniej malowniczej, południowo-zachodniej części Quebec’u. Jeszcze innym przykładem jest osiągnięcie  Władysława  Żebrowskiego, który znalazł swoje miejsce w  Kanadzie nad Pacyfikiem. Zamieszkał on samotnie na górze Whistler położonej w pobliżu Vancouveru.  Przejęty wspaniałym widokiem i doskonałymi  warunkami dla zimowej turystyki namówił kilku znajomych inwestorów do  zagospodarowania części góry Whistler jako ośrodka narciarskiego. Pomysł okazał  się niezwykłym  sukcesem i Whistler stał się znanym międzynarodowym ośrodkiem turystycznym na zachodnim wybrzeżu  Kanady.  (…)

1 kwietnia 1969 rok, emigracja do Kanady.
1 kwietnia 1969 rok, emigracja do Kanady.

Pierwsze  lata powojenne  ciężko  przeżywane  przez polskich  uchodźców   były także trudne  dla polskich artystów, którzy wówczas  przybyli do Kanady. Ale wraz  z gospodarczą  prosperity  i  nową  formułą społeczną,  poprawiała się i dola  artystów imigrantów. (…) W  latach sześćdziesiątych polscy malarze podobnie jak wszyscy inni  „artyści – etnicy”  wyraźnie zmierzali ku lepszemu. Ich  vernisages  były licznie odwiedzane,  częściej wystawiali swoje prace w galeriach i byli opisywani w gazetach.  To samo dotyczyło innych gałęzi sztuki jak ceramika, produkcja kilimów, gobelinów itp. Od chwili kiedy Kanada znalazła własną formułę społeczną i kulturalną,  każda forma artystycznego wyrażania się Kanadyjczyków zarówno jak i neo-Kanadyjczyków  lub  imigrantów, którzy jeszcze nie otrzymali obywatelstwa kanadyjskiego,  była uznana za twórczy wkład w kulturę kanadyjską. Znalazło to swój wyraz w ilości artystów przyjmowanych do Kanady jako emigrantów. (…) Od lat powojennych wykształcone Polki były dla niektórych Kanadyjczyków swoistą atrakcją  seksualną.  Jak  wyraził to pewien wyższy urzędnik  rządowy …jeszcze nigdy nie spałem z kobietą, która ma doktorat i jestem bardzo ciekaw takiego przeżycia…

Fragment książki „Poza gniazdem: wizerunki emigrantki polskiej w Kanadzie w XX wieku”, Polski Instytut Naukowy w Kanadzie 2006.