Teatralne pasje doktora Stanisława Bzury z Jabłonny

Katarzyna Kuligowska

W Jabłonnie, na początku ubiegłego wieku, działał amatorski teatr. Jeśli każdą historię porównamy do książki, to przez zupełny przypadek natrafiłam na końcowe okładki książki o ciekawej historii w Jabłonnie. Stałam się posiadaczką trzech plakatów teatru amatorskiego. Afisze z lat 1901, 1903 i 1908 świadczą, że w pierwszych latach XX. wieku działał w Jabłonnie amatorski teatr, którego dochód z przedstawień, początkowo, przeznaczany był na cele charytatywne. Głównymi animatorami pierwszych przedstawień teatru byli pan Stanisław Bzura (jabłonowski lekarz, znawca winorośli, społecznik) oraz jego żona, Bronisława.

Wracając do wspomnianej na początku „książki”, byłam przekonana, że teatr i piękne plakaty stanowią ciekawą informację same w sobie, ale szybko okazało się, że plakaty stanowią tylko okładkę, i że czas poszukać wielu, jakże różnych rozdziałów tej fascynującej książki.

W drugiej połowie XIX. wieku rozpowszechniła się w Polsce idea obsadzania traktów i miejskich ulic drzewami. Tworzyła się piękna tradycja, podczas której szkolna młodzież sadziła drzewka pod opieką nauczycieli oraz proboszcza, każde dziecko miało „swoje” drzewko, którym powinno się opiekować i w ten sposób dbać o wszystkie drzewka. Uroczystość sadzenia rozpoczynała modlitwa i śpiewanie odpowiedniej piosenki, np. „Zielony gaik”.

Jeśli wierzyć prasie codziennej, święto drzewek zawitało do Jabłonny w roku 1899. Opiekunami akcji byli państwo Bzurowie, a sferą duchową zajmował się ksiądz Antoni Lipski, proboszcz z Chotomowa. W roku 1900, o czym poinformowała nas prasa, ze szkółki Jana Zamoyskiego w Podzamczu (koło Garwolina) kupiono 500 drzewek (150 klonów, 50 jesionów i po 100 sztuk jarzębiny, wiązów i igliczni). Jakie drzewka sadzono w latach późniejszych prasa milczy, nie wiadomo też gdzie je kupowano. W sobotę 17 listopada urządzono „święto drzewek” i uczestniczyły w nim wszystkie dzieci ze szkoły pod opieką nauczyciela p. Zagórskiego, niektórzy włościanie oraz rodzice dzieci, którzy pomagali w całej akcji (szczególnie wyróżniał się w tym tutejszy gospodarz Klimczak). Ksiądz Lipski drzewka poświęcił i posadzono je głównie przy drodze przez Jabłonnę, ale też wzdłuż drogi do Chotomowa. W późniejszych latach obsadzono także inne trakty i drogi.

Drzewka ze szkółki Podzamcze trzeba było kupić i tu kolejny pomysł państwa Bzurów. Zorganizowano amatorski teatr, którego przedstawienia finansowały zakup kolejnych drzewek. Czy zakup drzewek był jedynym celem teatru, czy także finansowanie innych akcji społecznych, nie wiadomo.

Aktorami teatru byli mieszczanie i włościanie z Jabłonny i okolic, ale w przedstawieniach brali udział także goście zaproszeni z Warszawy. Przedstawienia odbywały się w zaadaptowanym do tego celu budynku usytuowanym blisko poczty. Co ciekawe, żadne informacje nie wiążą działalności jabłonowskiego teatru amatorskiego z pałacem i rodziną Potockich. Państwo Potoccy udzielali się społecznie, ale w Warszawie, w lepiej urodzonym towarzystwie, nie wtrącając się w inicjatywy mieszczańskie i włościańskie. Najbardziej znaną imprezą Potockich, której dochód przeznaczony był na cele społeczne, był coroczny bal kostiumowy w pałacu, gdzie zarówno panie jak i panowie bawili się w strojach z wcześniej ustalonej epoki.

Państwo Bzurowie wolne chwile poświęcali działalności społecznej, na zbieraniu funduszy na różnego rodzaju ochronki, domy dziecka, dla biednych samotnych matek itd. Amatorski teatr w Jabłonnie działał prawdopodobnie tylko przez pierwsze kilkanaście lat XX. wieku. Najstarszy znany mi plakat pochodzi z roku 1901. We wcześniejszych latach nie udało mi się odnaleźć żadnych wzmianek prasowych o istnieniu teatru, poza króciutką wzmianką anonimowego autora, który bolejąc nad losem biednych, podwarszawskich włościan, komentuje różne obietnice składane im w ministerstwach.

Przegląd tygodniowy. 10 (22) czerwca 1895 r. Nr 25

Echa warszawskie.

[…] Nim wszakże „historya” ta dziennikarska dotąd urzeczywistnienia na właściwym gruncie się doczeka, włościanie, zamiast łudzić się mglistymi „bajkami”, sami zaczynają przezierać i myśleć o sobie…

Ażeby naprzykład dzieci miały jakieś zajęcie pożyteczne w niedziele i święta, mieszkańcy słomokrytej Jabłonny zorganizowali orkiestrę chłopięcą, występującą już podobno publicznie… Myśl wcale niezła, jeśli tylko te „chłopięta” umieją czytać i pisać, co po za „basowaniem” przydać się może nawet w tych czasach. Trzeba bowiem wiedzieć, iż jakkolwiek nic nie wiemy, jaki procent piśmiennych włościan jest w orkiestrze p. Namysłowskiego, przecież maestro zrobił ze swoją siermiężną drużyną wielką furorę na tegorocznym corsie (wystawa kwiatów w Warszawie). […]

Nic nie wiemy o panu Namysłowskim i dalszych losach jego „chłopców”, ale widać, że w czasach płatnych szkół, patriotyzm w „słomokrytej” Jabłonnie rodził się w działaniach kulturalnych.

Ostatnie wzmianki w gazetach o teatrze pochodzą z roku 1914, z 1908 r. pochodzi ostatni plakat, bardzo skromny w formie, ale od roku 1903 w warszawskiej prasie przez kilka lat nie ukazywały się już żadne informacje o teatrze amatorskim w Jabłonnie. Trudno ocenić, dlaczego tak się stało, ale tych kilka, umieszczonych poniżej, maleńkich wzmianek z Kuriera Warszawskiego niech przybliży nam choć trochę realiów z życia kulturalnego Jabłonny.

Kurier warszawski, dnia 29 sierpnia 1901 r.

„Przedstawienie w Jabłonnie. Zamierzony wieczór organizowany przez kółko amatorskie, z przeznaczeniem dochodu na obsadzenie drzewkami szosy w obrębie Jabłonny, ma program nader urozmaicony.

Złożą się nań: „Trio” d-mol Mendelsona wykonają pp. K. Kustner, K. Czerwiński i N Kamiński, solo odśpiewa tenor p. W. Stern; „Reverie”; solo Poppera na wiolonczeli wykona p. K. Czerwiński; komedyjki: „W starym piecu djabeł pali”, „Dzieci Muzy” oraz monologi wypowiedziane przez p. Ożarowskiego, uzupełniają program wieczoru.

Ostatni pociąg specjalny wyjedzie z Jabłonny o godz.  12-ej w nocy”.

Być może było to pierwsze lub jedno z pierwszych przedstawień tego teatru. Sugeruje to świetna organizacja transportu (pociąg specjalny) i duży, kolorowy plakat wydrukowany na japońskiej, pachnącej bibułce. Sponsorem przedstawienia i plakatu był pan Fryderyk Puls, warszawski właściciel fabryki pachnideł i kosmetyków Puls S.A. Fryderyk Puls był sponsorem wielu podobnych przedsięwzięć, między innymi na podarowanej przez niego pachnącej bibułce drukowano zaproszenia do teatru w Kamiennej (kieleckie). Dochód z przedstawienia Bzurowie przeznaczyli na zakup drzewek, którymi później obsadzono jabłonowskie ulice.

Należy także wspomnieć o aktorach, którymi byli zamożniejsi włościanie i mieszczanie Jabłonny oraz liczni goście zaproszeni z Warszawy.

KURJER WARSZAWSKI Dnia 2 września 1901 r.

Teatr w Jabłonnie.

Wczoraj w miejscowości tej odbyło się widowisko dramatyczno-muzykalne na fundusz sadzenia drzewek, cel widocznie żywotny dla Jabłonny. Na program złożyły się Wesołe komedyjki „W starym piecu djabeł pali” i „Dzieci Muzy”, odegrane z werwą, humorem i artystycznem wykończeniem przez panie Bzurową, Sokołowską i Niecingiewiczównę, tudzież p. Ryszarda Hergeta (dzielnego bohatera tej sympatycznej trupy amatorskiej), Michałowskiego, Rosińskiego, Kędzierskiego, W. i Z. Hergetów. Gra tryskała życiem i toczyła się swobodnie, świadcząc, o dużej pracy i samorodnych zdolnościach amatorów.

Interesująco zarysowała się część muzykalna. Niespodzianką było pojawienie się na estradzie dwóch ślicznych dziewczątek, Natalci Kuserówny i Stefci Oleksińskiej, które drobnemi rączkami wykonały z rytmiką wzorową i precyzją, w tak młodym wieku nieczęsto spotykaną, „Marsz Radeckiego” i „Tańce węgierskie” Brahmsa.

Poznaliśmy także wiele objecującego skrzypka w osobie p. Zygmunta Kustera, który grał z inteligentnem zrozumieniem partję skrzypcową w „Trio” Mandelsohna, a zachwycił wszystkich poetycznem wyśpiewaniem „Reverie” Vieuxtempsa. Na wszelkie uznanie zasłużył p. W. Stern, śpiewający ładnym tenorem, tudzież pp. Wiśniewski i Kamiński, uczestniczący dzielnie w „Trio”. Salwami szczerego śmiechu przyjmowano wyborne monologi p. Ludomira Ożarowskiego.

Słowem – dzięki zabiegliwości i sprężystości głównych aranżerów widowiska, dr. Stanisława Bzury i P. Feista – wszystko udało się wyśmienicie. A co najważniejsza – teatr był przepełniony, a więc i dochód zapewne dość znaczny.

W przedstawieniach brali udział mieszkańcy Jabłonny: panie Bzurowa (żona doktora Bzury), Sokołowska (żona naczelnika poczty), Nieciengiewicz, oraz panowie R. Herget, W. Herget, Z. Herget (synowie zarządcy majątku Potockich), J. Rosiński, Michałowski, Kędzierski. Koncertowali Z. Kuster, K. Czerwiński, W. Kamiński, W. Stern.

Powyższa informacja pokazuje, że przedstawienia jabłonowskie były bardzo zróżnicowane – były skecze, śpiewy, koncerty czy monologi, a jabłonowskich aktorów wspomagali na scenie różni zaproszeni z Warszawy goście. Bilety były zróżnicowane, od 30 kopiejek do 2 rubli – krzesła w pierwszych rzędach kosztowały najdrożej, a stojące wejściówki po 30 kopiejek. Przedstawienia odbywały się w pod koniec lata, w niedziele w godzinach wieczornych. Teatrem był stojący gdzieś obok poczty, nieustalony gminny budynek, który przestał istnieć po około 1904 roku. Być może jako salę teatralną wykorzystywano również pomieszczenia „halli” obok stacji Kolei Nadwiślańskiej. August Potocki był przez wiele lat prezesem Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów (WTC) i wiosną każdego roku organizował rowerowe wycieczki z Warszawy do Jabłonny. Panom na welocypedach towarzyszyły pięknie wystrojone damy, które przybyły w kolaskach. Po zakończeniu spotkania cyklistów przy ogniskach, odbywał się, zapewne w „halli” , wielki bal.  

Kurjer Warszawski, Dnia 5 sierpnia 1902 r.

Teatr amatorski w Jabłonnie

Pod kierunkiem p. Ryszarda Hergeta odbyło się w niedzielę ubiegłą w Jabłonnie przedstawienie amatorskie, na którem odegrano komedję Bałuckiego „Radcy pana radcy”, a śpiew, gra na fortepianie i skrzypcach oraz monologi – dopełniły programu wieczoru.

W komedji „Radcy pana radcy” wystąpili: panie: z Olsztyńskich doktorowa Bzurowa, Odyniec-Szymańska i Nieciengiewiczówna i pp.: Ryszard Herget, Słomczyński, Rosiński i Dobrowolski. Artyści-amatorzy wywiązali się z zadania bardzo dobrze. Udatnie też wypadły monologi p. Trojanowskiego.

W części koncertowej dwunastoletni p. F. Szolc, uczeń konserwatorjum petersburskiego, odegrał kilka ładnych własnych kompozycji na fortepianie a p. K. Szolc wykonał na skrzypcach romans z „Damy pikowej”.

Prawdziwą ozdobą tej całości był śpiew solowy pani Odyniec-Szymańskiej.

Publiczność nie szczędziła artystom-amatorom oklasków i kwiatów, na które w zupełności zasłużyli.

Z tego przedstawienia plakat się nie zachował, ale odnalazła się krótka wzmianka prasowa.

Kurier Warszawski, Dnia 22 sierpnia 1903 r.

Teatr amatorski w Jabłonnie.

Dzięki inicjatywie dra Stanisława Bzury odbędzie się jutro w Jabłonnie, w budynku obok poczty, przedstawienie amatorskie pod. kierunkiem p. Trojanowskiego. Program obejmuje dwie jednoaktówki, śpiew solowy, grę na fortepianie oraz deklamację. Dla udogodnienia powrotu gościom, spodziewanym z Warszawy, zarząd kolejki Jabłonna-Wawer przeznaczył pociąg nadzwyczajny, który odjedzie z Jabłonny zaraz po skończonem przedstawieniu.

Początek o godzinie 7 – 1/2 wieczorem.

O ile plakat z roku 1901. był duży i pełen kolorowych elementów graficznych, plakat z roku 1903. jest dwustronny, skromny i niewielki. Podobną tendencję wykazuje także plakat z roku 1908 – prosty i tani w druku.

Kurier Warszawski, Dnia 25 sierpnia 1903 r.

Z letnich siedzib.

Dzięki niestrudzonemu reżyserowi p. Stanisławowi Trojanowskiemu, niedzielne przedstawienie amatorskie w Jabłonnie powiodło się znakomicie. W jednoaktówce Gawalewicza „Dzisiejsi” p. Edwardowa Kuszkowska i p. Józef Słomczyński zbierali zasłużone oklaski. Następnie czarowała słuchaczów dźwięcznym swym sopranem p. Janina Choynowska, którą obsypano kwiatami. Duże powodzenie miała gra na fortepianie (p. Scholtz) oraz monologi p. Trojanowskiego i Szaniawskiego. Gwoździem zabawy była jednak komedyjka Henryka Piątkowskiego: „Nasze bziki”.

Rolę Madzi wdzięcznie oddała panna M. Kędzierska. Znakomitą Gertrudą była p. Odyniec-Szymańska, a pp.: Ryszard Herget jako Wirski, Buczyński – jako Koszonko i Krassowski jako Dziadkiewicz, grali jak rutynowani artyści. Pp.: Władysław Herget (Tęczokolorski) i Józef Rosińsk (Pazur Idealski), wywiązali się z zadania bez zarzutu. Doktorem Szemplińskim był p. Słomczyński.

Powodzenie artystów-amatorów było ogromne; po każdej scenie sypały się grzmiące oklaski ze strony rozbawionej publiczności.

Sprzedażą programów zajęły się uproszone panie: Franciszkowa Hergetowa i Stanisławowa Bzurzyna.

Słowo prawdziwego uznania należy się doktorostwu Stan. Bzurostwu i pp. Janostwu Sokołowskim, organizatorom tej sympatycznej zabawy, z której dochód przeznaczono na cel dobroczynny.

Być może wygłaszający monologi pan Szaniawski, miał wówczas 17 lat i mieszkał w pobliskim Zegrzynku, a w późniejszych latach, już jako Jerzy Szaniawski, został znanym polskim dramaturgiem.

Przedstawienie powyższe dokumentuje drugi zachowany plakat. Mały, dwustronny, skromny w formie. Sugeruje bardzo niską cenę druku. Prawdopodobnie po roku 1903 przedstawienia teatru nie odbywały się aż do 1907 roku. Dlatego też z tego okresu nie ma plakatów i choćby najdrobniejszych wzmianek w prasie o przedstawieniach.

Kurjer Warszawski, Dnia 5 sierpnia 1907 r.

Teatr w Jabłonnie.

Staraniem inteligencji miejscowej zbudowano w Jabłonnie salkę teatralną, mieszczącą około 200 osób.

W przyszłą niedzielę, d. 11-go b.m., o godzinie 7-ej wieczorem odbędzie się inauguracja tego teatru na letnisku.

Na program tego widowiska złożą się ” Dziewiczy wieczór” Zapolskiej, „Na przekór” i „Pożegnanie” Z.Przybylskiego oraz „Bzik mojej żony.” Jednoaktówki te odegrają amatorowie.

Po przedstawieniu pociąg specjalny kolejki Jabłonna-Wawer odwiezie widzów do Warszawy.

Wieczór ten teatralny zainteresował bardzo mieszkańców Jabłonny.

Bardzo ciekawa informacja. Mała Jabłonna zafundowała sobie drugi teatr i salę z prawdziwego zdarzenia.

Kurjer Warszawski. Dnia 28 sierpnia 1907 r.

Teatr w Jabłonnie.

W niedzielę, dnia 1-go września, odbędzie się w kasynie miejscowem w Jabłonnie przedstawienie amatorskie z koncertem.

Na program składaja się komedje: „Stryj przyjechał” i „Chrapanie z rozkazu”, oraz część koncertowa.

Atrakcją wieczoru będzie śpiew p. Pietraszewskiej, b. artystki Opery warszawskiej, obecnie angażowanej na sezon zimowy do La Scali mediolańskiej.

Przedstawienie obudziło zainteresowanie publiczności miejscowej i letników okolicznych.

Solistka mediolańskiej La Scali? To już sztuka na najwyższym poziomie. Jabłonowski teatr powoli podnosił poziom równając do najlepszych teatrów Europy. Zmiany w teatrze były większe. Czytając repertuar brak informacji o udziale w przedsięwzięciu doktora Bzury, ponadto wykonawcy goszczący na scenie nie byli już amatorami.

Kurjer Warszawski. Dnia 5 września 1907 r.

Jabłonna, 30-go sierpnia.

Za przykładem innych, większych letnisk, i Jabłonna zbudowała sobie teatrzyk, a raczej kasyno, w którem, prócz widowisk dramatycznych, dawane mogą być koncerty, odczyty, odbywać się zabawy i zgromadzenia publiczne. Nadto pragnieniem założycieli jest, aby lud tutejszy, na podobieństwo ludu galicyjskiego, skłonić i wciągnąć do tego rodzaju rozrywek kulturalnych i umoralniających. W Galicji wieśniacy sami biorą udział w przedstawieniach teatralnych, sami grają sztuki odpowiednie, misteria i t.p.

[…] Owóż na obszernym placu obramowanym sztachetami, stanął zgrabny budynek drewniany, zdala od domostw, z widownią na 200 osób, wygodną scenką, garderobami, nawet miejscem dla orkiestry.

Odbyły się dotychczas dwa przedstawienia. Inauguracyjne dane było 11-go b.m. i składało się z czterech jednoaktówek oryginalnych, odegranych składnie przez miłośników miejscowych. Głównie odznaczały się grą inteligentną i ożywioną: doktorowa Bzurowa i pani Kuszkowska, gorliwe inicjatorki całego dzieła, oraz p. Ryszard Herget, którego gra sceniczna wykracza już w dziedzinę artyzmu. Takiego cieniowania dykcji, zrozumienia i opanowania roli, naturalności i swobody ruchów, jakie wykazał w obu granych przez siebie komedjach: „Bzik mojej żony” A. Marka – gdzie pełna wdzięku i naiwnego sentymentalizmu Marja (pani Kuszkowska) dzielnie mu wtórowała – oraz w „Pożegnaniu” Przybylskiego, rzadko zdarza się spotkać u bardzo wytrawnych nawet miłośników.

P. Herget jest podobno uczniem Żelazowskiego i wzoruje się na Kamińskim. Jedno i drugie dobrą jest zapowiedzią przyszłej kariery młodego adepta sztuki, o ile wiadomo, p. H. ma zamiar poświęcić się scenie.

Panna M. Ostaszewska posiada, prócz miłej powierzchowności, wyrobioną już do pewnego stopnia rutynę i ze swojego zadania wywiązała się nader udatnie.

Reszta wykonawców pełna był dobrych chęci i szczerego zapału. Reżyserja nie żałowała trudu, aby godnie opowiedzieć zaufaniu. W międzyaktach przygrywała orkiestra, złożona z pięciu bladolicych synów Izraela, tnąc od ucha siarczyste mazury i obertasy.

Teatr był przepełniony, a huczne oklaski i kwiaty były odpowiedzią publiczności za mile spędzony wieczór.

Następne przedstawienia odbywać się będą co dwa tygodnie.

Jabłonnie przybyła tedy rozrywka godziwa i szlachetna. Posiadła i ona swoje „circenses… Evviva l’arte!” […]

Powyższe artykuły są szczególnie interesujące, gdyż informują, że w Jabłonnie postawiono specjalny budynek na potrzeby teatru. Posiadał on scenę, miejsce dla orkiestry, garderoby i krzesła dla 200 osób publiczności. Ponadto cały teatr był ogrodzony. Niestety, nie ma żadnych wskazówek, które by lokalizowały teatr (z dala od domostw), ale zapewne powstał blisko bocznej bramy do parku. Tej lokalizacji domyśleć się można po dalszej części powyższej informacji prasowej (Kurjer Warszawski, Dnia 5 września 1907 r.).

[…] Słynna siedziba Poniatowskich, tak niegdyś odwiedzana licznie, nie straciła nic ze swojego uroku. Wspaniały park z przepysznym starodrzewiem oraz stylową bramą tryumfalną ks. Józefa, jeden z najpiękniejszych w Królestwie, utrzymany jest wzorowo, zachwyca malowniczością i poi wspomnieniami.

To też z jakimże bólem, niestety, przybyli z miasta spacerowicze dowiadują się od strzegących bram jego cerberów, że: „Lasciate ogni speranza”, bo nie wejdziecie dalej!

Historyczny park, z rozkazu właścicielki, zamknięto na siedem pieczęci! I to nie tylko dla przygodnych gości, ale i dla zamieszkałych tu letników.

Powód do tego ostracyzmu dała podobno sama publiczność, posiadająca – jak zresztą wiadomo powszechnie – nader słabo rozwinięte pojęcie o poszanowaniu cudzej własności, więc niełamaniu drzew, nieniszczeniu trawników i.t.p.

(Zofia Mellerowa)

Problem cały polega na fakcie, że przez kilkanaście lat istniały dwie Jabłonny – główna z pałacem i parkiem, ale 3 kilometry obok, przy linii Kolei Nadwiślańskiej, powstały koszary wojskowe, huta szkła, osada i letniska w lesie, wszystko określano także nazwą Jabłonna. Czasami ta nowa osada nazywana była Jabłonna Nowa lub Jabłonna Gucin (od Augusta Potockiego). Te kombinacje z nazwami miejscowości powodują, że trudno ustalić, czy nowy budynek teatru (kasyna) powstał w Jabłonnie, czy Jabłonnie Nowej.

W Jabłonnie Nowej powstało kasyno na placu wydzielonym przez Potockiego, blisko stacji kolejowej i huty szkła.

Kurjer Warszawski. Dnia 8 maja 1901. Nr 126.

Szasy prawego brzegu Wisły. Wyjazd za rogatkę peterburska.

[…] W jabłonnie nawprost pałacu przyzwoita i dość tania oberża. Tu drogi się rozdzielają, wprost przez ładny las idzie droga do Nowego Dworu wiorst 14 1/2 (około 15 km), na prawo zaś do stacji Jabłonna wiorst 2 1/2 (około 3 km), gdzie znajduje się przyzwoita restauracja w t.zw. halli, a zarazem sala do odbywania letnich zabaw i liczniejszych wycieczek.

Być może pierwszy teatr korzystał gościnnie także z tej sali. Drugi teatr, zbudowany w roku 1907, sądząc z informacji z gazet, był inicjatywą mieszczańską i był w okolicy pałacowego parku, zanieczyszczanego przez widzów teatru. Nazwa „kasyno” mogła zostać użyta, gdyż budynek był wielofunkcyjny, dostosowany do różnych potrzeb wsi. Ważną wskazówką niech będzie informacja z prasy, że po przedstawieniu w 1907 roku widzom zapewniono wygodny transport do Warszawy specjalnym pociągiem wąskotorowej kolejki Jabłonna-Wawer. Gdyby teatr był w Jabłonnie Nowej, widzowie korzystali by zapewne z pociągów szerokotorowej Kolei Nadwiślańskiej.

Skromną kolekcję zamyka plakat z roku 1908, także prosty i bardzo skromny. Na marginesie organizatorzy dopisali ołówkiem – „bilety w aptece”. W poprzednich latach bilety rozprowadzały panie związane z teatrem i przedstawieniem. Brak dalszych informacji w gazetach o przedstawieniach, mogą mieć różne powody – redakcja „Kuriera” zrobiła specjalną rubrykę poświęconą repertuarowi warszawskich teatrów zawodowych. Jabłonowskie przedstawienia być może nie interesowały już tak bardzo prasy. Oddany do użytku w 1907 roku, w nowym budynku, teatru działał jeszcze kilka lat, ale późniejsza prasa o teatrze w Jabłonnie wspomina tylko sporadycznie w latach 1910, 1911 i w 1914.

Kurjer Warszawski. Dnia 1 września 1910 r.

Przedstawienie włościańskie.

W niedzielę nadchodzącą, o godz. 5 1/2 po południu odbędzie się w Jabłonnie amatorskie przedstawienie miejscowej trupy włościańskiej, zorganizowanej z młodzieży wiejskiej przed pół rokiem, a składające się ze sztuk ludowych ze śpiewkami i tańcami. Odegrane będą następujące sztuczki. „Janek z pod Ojcowa”, „Przed ożenkiem” Gutowskiego i „Wigilja św. Andrzeja” Dominika.

Dochód z przedstawienia obrócony ma być na wpisy dla niezamożnych uczniów szkółki miejscowej.

Kolejna rewelacja z Jabłonny. Tym razem gościnną salę teatru opanowała dziatwa szkolna z rodzin włościańskich. To już kolejny skład jabłonowskiego teatru i kolejny cel dobroczynny uzyskanego przychodu.

Kurjer Warszawski. Dnia 21 sierpnia 1911 r.

Wczoraj w Jabłonnie w miejscowem kasyno odbył się koncert z bardzo urozmaiconym programem. Brali w nim udział pp. Tomaszewska-Malanowska i Szepietowski (śpiew), Herget (monologi), Mojkowski (deklamacja). Oprócz tego zgrany zespół polskiego towarzystwa dramatycznego (pp.: Godlewska, Paprocka, Mojkowska i Trepka) odegrali „Pierwszą chmurę” Stockiego i „Bilecik miłosny” Bałuckiego. Tłumnie zebrana publiczność nie szczędziła oznak szczerego zadowolenia wszystkim wykonawcom, których gorąco oklaskiwano.

Lata lecą, a teatr w Jabłonnie trwa. Dawny amator, Ryszard Herget występuje na scenie, ale już jako zawodowy aktor. Dla nas, wiek później, bez znaczenia jest czy to był teatr amatorski czy zawodowy, mieszczański czy włościański… Doktor Bzura puścił machinę z ruch i pasja oraz miłość do teatru napędzała jabłonowską historię o kolejnych reżyserów, aktorów, sztuki.

Kurjer Warszawski. Dnia 13 czerwca 1914 r.

Jutro na scenie teatru w Jabłonnie, wystąpią członkowie polskiego Towarzystwa dramatycznego w 3-aktowej krotochwili Kadelburga „Ciemna plama”. W przedstawieniu pod reżyserią p. K. Hoffmana, biorą udział pp. H. Hoffmanowa, J. Paprocka, St.Mierczyńska, W.Górska, H. Mojkowski, L. Idźkowski, B. Mierczyński, K. Poraj, W. Trepka i M. Lebisz. Początek przedstawienia o 5 1/2 po poł., aby dać możliwość wykonawcom i uczestnikom wycieczki Tow. „Orpheon” powrotu do Warszawy na noc.

Dziś, po prawie 120 latach, wiemy, że propagowanie kultury, nawet tak wyrafinowanej jak teatr, było realizowane w małej Jabłonnie, gdzie także mieszkali uzdolnieni aktorzy, reżyserzy, animatorzy, i że wbrew carskiej polityce dbano o polski język i kulturę. W działalności społecznej i patriotyzmie wyróżniali się państwo Bzurowie, o których historia zapomniała, ale może chociaż tych kilka zdań przypomni nam rolę lokalnych patriotów i działaczy społecznych, w tworzeniu i rozwijaniu swoich „małych ojczyzn”. Wielkie znaczenie ich pracy teatralnej podsumowuje, już po opuszczeniu centralnej Polski przez Rosjan, fragment artykułu z tygodnika Echo Pragi, 12 lutego 1916 r.

W teatrze jedynie wolno nam było patrzeć na polskie narodowe ubiory. Widzieliśmy w utworach scenicznych drogie nam postacie dawnych lat, dawnych obyczajów i czasów i wstawała przed oczyma naszemi świetlana przyszłość narodu i twardą ponurą rzeczywistość opromieniała nadzieją lepszej przyszłości. Widzieliśmy w teatrze kontusze, konfederatki i karabele w tym czasie, kiedy ścigano ludzi, którzy na balach kostjumowych występowali w strojach narodowych.

Prawda, że ówczesna cenzura rosyjska detronizowała Jana Kazimierza, że Słowacki, długo nie mógł figurować jawnie na afiszu teatralnym – ale mimo to wszystko teatr był tem publicznym miejscem, gdzie wolno było głośno mówić po polsku, gdzie tłumione uczucia serdecznego umiłowania ojczyzny mogły znaleźć swój wyraz i swój dźwięk, dodając nam hartu ducha i sił do przetrwania i dotrwania. I dlatego przez szereg lat otaczaliśmy scenę polską w Królestwie nietylko szczerą życzliwością, ale uważaliśmy ją poniekąd jako nasze wspólne ognisko, przy którem serca nasze żywiej bić mogły, a myśl szybować w krainę na jawie życia niedościgłą – lepszej dla nas i dla wszystkich doli.

Nie ma pewności, gdzie stały budynki teatrów, nie ma po nich żadnego śladu, nie ma fotografii, czy dokumentów z tych wydarzeń, ale niejako na uboczu wszelkich działań stoją do dziś drzewa sadzone z inicjatywy doktora Stanisława Bzury. Zachowały się dwie aleje ozdobione posadzonymi około roku 1900 lipami, dziś 120 letnimi drzewami, które mają po 240-340 cm w obwodzie każda. Lip jest około 40 i rosną po obu stronach ulic Ks. Józefa Abramowicza i Instytuckiej. Drzewa, mimo słusznego wieku, są w większości w bardzo dobrej kondycji, bez groźnych uszkodzeń i widocznych chorób, więc być może warto pomyśleć, by nadać im status pomników przyrody, by upamiętniały lokalnego działacza społecznego Jabłonny, doktora Stanisława Bzurę. To ukłon w stronę Rady Gminy Jabłonna, której uchwała może zapewnić tym drzewom i doktorowi Bzurze pamięć.

Analizując stare mapy Jabłonny trudno zlokalizować teatralne budynki. Mapy są mało dokładne i bardzo często w kolejnych edycjach zmieniano tylko daty wydrukowania, nie wprowadzając do treści istotnych zmian. Oznaczona na mapach jest stara kaplica, narysowano tajemnicze budynki w narożniku ulic Modlińskiej i Szkolnej, ale czy były to siedziby jabłonowskiego teatru? Niestety, póki co nikt na to pytanie nie potrafi udzielić odpowiedzi.

Za pomoc w zbieraniu informacji dziękuję panom Jarosławowi Marczakowi, Marcinowi Medyńskiemu i Markowi Bijakowi.

________________

Autorka artykułu oraz książki p.t. „Jabłonna Augusta”, dr Katarzyna Kuligowska zwróciła się do redakcji Culture Avenue, po przeczytaniu opublikowanego na łamach magazynu wywiadu Edwarda Zymana z aktorką z Toronto Ireną Habrowską-Jellaczyc „Teatr był całym moim życiem”:

http://www.cultureave.com/teatr-byl-calym-moim-zyciem/

Katarzynę Kuligowską zaintrygowała postać aktora występującego w Kanadzie – Ryszarda Hergeta.

Jestem historykiem – napisała autorka. – Ostatnio zabrałam się za nieznaną, zapomnianą już historię z mojej okolicy (Jabłonna k/Warszawy). Historia ta, to teatr amatorski w Jabłonnie, który działał w pierwszych latach XX. wieku. Jednym z aktorów był młody RYSZARD HERGET. On i jego bracia występowali w tym amatorskim teatrze. W gazecie z 1907 roku o Ryszardzie Hergecie piszą, że w Warszawie kształci się na zawodowego aktora, ale w teatrze w Jabłonnie działa dalej, ale już głównie jako reżyser.
Bardzo mnie interesuje, czy opisywany w tekście „Teatr był całym moim życiem” Ryszard Herget, może być tym samym człowiekiem, który swoje teatralne szlify zaczynał w amatorskim tetrze w Jabłonnie. Uzupełnię, że ojciec Ryszarda był zarządcą majątku hrabiego Augusta Potockiego. Ryszard mógł urodzić się około 1885 roku…

Być może Ryszard Herget z Kanady i Ryszard Herget występujący w teatrze amatorskim w Jabłonnie, to ta sama osoba, ale ostatecznie informacja ta nie została potwierdzona.




„Don Juan” Joségo Zorrilli wciąż aktualny

Wilek Markiewicz

„Don Juan”, jak „Hamlet”, jest w pierwszym rzędzie analizą psychologiczną osobowości, nie zaś wgłębianiem się w specyficzną sytuację, jak np. „Edyp”, „Elektra”, czy „Romeo i Julia”. Tutaj bohater zmaga się w ramach wieczystej ludzkiej kondycji, mimo, że w tym wypadku cho­dzi o kondycję mniejszego kalibru. Don Juan tylko uwodzi, jakby nie było w ży­ciu innych godnych uwagi celów. Idea „Don Juana sama w sobie jest frywolna, lecz jest w niej coś, co ją odróżnia od jakiegokolwiek wodewilu erotycz­nego i zarazem ratuje bohatera przed własną pustką. Nie chodzi mi o część mistyczną i fantasmagoryczną, typową dla epoki autora, lecz o coś bardziej prozaicznego i wieczystego zarazem, powiązanego z osobowością bohate­ra.

Hiszpański twórca był zawsze mistrzem szkicu realistycznego. Don Juan Zorilli jest zarozumiałym fanfaronem, prostym i szczerym, jak jego przyjaciel Don Luis i jakimi są i będą zawsze rekruci, czeladnicy, studenci itp. Ta fan­faronada bez głębszego podłoża jest typową dla młodzieńczej żywotności. „Don Juan” jest więc swoistym „hymnem do młodości”.

Don Juan jest kompanem do wypitki i do wy­bitki, prymitywnym bohaterem, jak ci z mło­dzieżowych magazynów czy awanturniczych filmów. Zasługą autora jest połączenie podob­nego bohatera ze zdarzeniami nadprzyrodzonymi, pełnymi fantasmagorii. To nadaje dziełu czar nieco anachroniczny i tu porusza autor, jak Goethe, wieczysty temat człowieka o dwóch twarzach, Janusa, istniejącego mniej lub więcej w każdym z nas.

Analizując każdą sztukę, można ją sprowadzić do jej podstawowych punktów. W „Don Juanie” widzę ich trzy. Pierwszym będzie sama sztu­ka, która, jak każde wielkie dzieło, posiada war­tość samą w sobie, poetycką i „muzykalną”, wy­rastającą ponad wszelką logiczną analizę. Dru­gim punktem jest bohater, jego osobowość, zaś trzecim, tło na którym działa, w tym wypadku kobiety.

W „Don Juanie” widzimy kobiety pośrednio, poprzez osobę bohatera. Donia Ines stanowi wy­jątek, symbol, prawie że metafizyczny. O ile chodzi o kobiety z krwi i kości, widzimy, że dzieło Zorilli jest trzeźwym spojrzeniem na osobowość kobiety wieczystej, obecnie osiągają­cej swe wyzwolenie, z upadkiem tabu społecz­nego i seksualnego. Tym się to objawia, że kobiety wpadają w ramiona Don Juana agre­sywnie.

Jeśli Don Juan sprawia wrażenie, że dominuje kobiety, to przez swój „fason”. Jest on mniej erotyczny od swych „ofiar”, działając bardziej poprzez pewność siebie niż przez pasje. I tu role się zmieniają niepostrzeżenie. Don Juan osiąga swe cele zbyt łatwo i nie wiadomo czy zdobywa, czy jest zdobyty. Mit Don Juana rzuca światło na wyzwoloną kobietę jutra – naszego dziś – z jej siłą i apetytami. Dla dzisiejszej kobiety kim jest Don Juan?

Jest to mężczyzna często prymitywniejszy od niej, który żyje – jak ona – w swym własnym świecie, z krótkimi przerwami samotności na polu sypialni, i który okazuje jej tę samą obojętność jak Don Juan na scenie. Ludzie wręcz odwrotnej kategorii, ci zranieni i napięci, nie są w żadnym wypadku Don Juanami. Przeciwnie, wciąż spotykają „Donie Juany”, które dominują ich życie i każą im poświęcać dnie dla nocy. Mężczyzna odwrotny od Don Juana, pokonany, jest reprezentowany w innym arcydziele: „Carmen”.

Czy temat zwycięzca versus pokonany, stanowi jedyne źródło inspiracji? Niekoniecznie. Flamenco proponuje trzecią alternatywę; wzajemne wyzwanie, wzajemny triumf protagonistów. Flamenco jest optymistycznym przyrzeczeniem szczęśliwej, miłości, dla wielu wyśnionej.

Artykuł ukazał się  także w torontońskim tygodniku „LATINO” w języku hiszpańskim oraz w „Liście oceanicznym” – dodatku kulturalnym „Gazety” w Toronto.

Wilek Markiewicz, urodzony w Krakowie kanadyjski artysta,  zmarł w Toronto w 2014 r. Filozoficzna rozmowa z Wilkiem na temat sztuki i życia, przeprowadzona w jego domu w Toronto przed jego odejściem, ukaże się w piątek, 16 lutego 2018 r.




Maski

Wilek Markiewicz

mask_with_tear1
Wilek Markiewicz, Maska teatralna, drzeworyt.

Byłem na przedstawieniu aktorki Claude Lefebre, poświęconemu ogólnemu tematowi „Maski”. W tymże miejscu (Alliance Francaise) odbywała się również wystawa fotografii na ten temat. Aktorka zakończyła program recytacją swego poematu, będącego niejako konkluzją wieczoru. Tytuł oczywiście „Maski”. Treść wiersza:

Jestem naiwną dziewczynką, uwodzicielką, wielką damą, „cierpiętnicą”, kobieta z ludu… Dlaczego? Gdyż jestem aktorką. A gdy zdejmiecie mi te maski z oblicza, nie pozostanie nic.


Wieczór pozostawił na mnie swe piętno; snułem dla siebie ciąg dalszy w minorowym nastroju. Oto co z tego wyszło.

Bóg się manifestuje przez swą kreację. Bez tworu, w czym tkwiłby Twórca, bez świata, gdzie byłby Bóg? Świat jest „maską” Boga?

„Jesteś przyziemny” – mówi poeta do przeciętniaka. „Jesteś fantastą” – mówi przeciętniak do poety i obaj mają rację. Zedrzesz ze świata maskę przyziemności i iluzji, co pozostanie? Nic.

Ojciec stoików, genialny Demokryt oświadczył 2 tysiące lat temu, że świat składa się z atomów i przestrzeni, a wszystko inne jest kwestią opinii. Człowiek zblazowany i niezależny materialnie, mogący sobie pozwolić na luksus wyzwolenia się od „opinii”, co odkrywa? Własną pustkę. Stąd tyle ofiar „Spleen’u” wśród elity, wśród tych, którzy nie są zadowoleni z masek i tropią jakąś esencję – której nie ma.

Nawet Demokryt nie mógł sobie pozwolić na luksus odrzucenia „opinii”, bez względu na ich fałsz czy trywialność, nie do przyjęcia dla przeciętnego umysłu. Tylko poprzez kłamstwo można odkryć prawdę, poprzez zło – dobro, poprzez materię – energię, treść poprzez formę, poprzez cień – światło. Absolut istnieć może tylko w połowiczności. „Święty płomień” tkwi w płomyku i tylko tak może nam się objawić.

Wywiad z Wilkiem Markiewiczem na temat jego życia i twórczości ukaże się w piątek, 16 lutego 1918 r.




Olga Żeromska – niestrudzona działaczka emigracji londyńskiej

Florian Śmieja

W Anglii do niedocenionych działaczy kulturalnych emigracji żołnierskiej, którzy z aktywności swej nie mieli korzyści materialnych, ani nie doczekali się honorowych laurek, była działaczka AK, Olga Żeromska, choreografka polskich tańców ludowych w Zespole Tańca im. Oskara Kolberga, założonego w Londynie w 1953 roku i autorka podręcznika. Była ponadto niezmordowaną entuzjastką i kierowniczką grupy aktorskiej „Pro Arte”.

Poznałem ją jeszcze w pierwszych latach pięćdziesiątych. Odwiedzałem mieszkającego w tym samym domu kolegę z uniwersytetu w Irlandii Wojciecha Gniatczyṅskiego i Janusza Poray Biernackiego, który pod pseudonimem Janusza Jasieńczyka wydał akurat powieść „Walter 4.65” i w całym mieszkaniu porozwieszane były rysunki pokazujące wyczyny protagonisty książki, Marka Kordy. Oleńka, zgromadziwszy wokół siebie grupę tańczącej młodzieży z kolei marzyła o widowiskach teatralnych i szukała stosownego dla niej repertuaru. Nie zadowoliła się istniejącą podażą, żądała tekstów nowych, współczesnych, a nie istniejące w języku polskim, starała się przełożyć, względnie zapędzić znajomych do przekładania, a potem je grała ze swoją trupą.

Wojciech Gniatczyński przetłumaczył dla niej sztukę irlandzkiego dramaturga Johna Millingtona Synge’a (1871-1909). Wiedząc o tym, że skończyłem filologię iberyjską, poprosiła mnie o przekład ogromnie wówczas na całym świecie popularnego hiszpańskiego poety i dramaturga Federica Garcia Lorki. I tak powstała moja wersja „Przedziwnej szewcowej” (La zapatera prodigiosa), dwuaktowej komedii o rezolutnej młódce z fantazją, którą wydano za starszego, poczciwego rzemieślnika.

Tę sztukę Żeromska wystawiła dwanaście razy w swoim teatrze, fundując polskiej widowni barwną espanioladę. Przed pokazem sztuki czytała wiersz Józefa Łobodowskiego „Elegia na Fryderyka Lorkę”. Sama przełożyła „Bal złodziei” modnego Jeana Anouilha. W programie anonsowała premiery „Marchołta” Romana Brandstaettera, Paula Claudela „Zwiastowanie”, Mikołaja z Wilkowiecka „Historyję o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim”, Juliusza Słowackiego „Złotą Czaszkę”, Stanisława Wyspiańskiego „Powrót Odysa”, a jako sztuki czytane George’a Bernanosa „Dialogi karmelitanek” i Witolda Gombrowicza „Ślub”.

Kiedy w drodze z Kanady do Polski w roku 1974 roku rozmawiałem z Oleńką, wspomniałem jej o festiwalu polonijnych zespołów w Rzeszowie, żachnęła się na słowo „polonijny”. W Anglii go nie używaliśmy, bo kojarzył się z kandydaturą na obcokrajowca, a my chcieliśmy wrócić do Polski, a nie robić żadnej kariery na Zachodzie. Na organizowane przez reżim imprezy emigranci nie reflektowali. Poziom osiągało się przez pracę, najczęściej darmową, ale za to bez pochlebstw, nie rezygnując z suwerenności.

Bardzo się zainteresowała moim przekładem „Kołysanki” (Canción de cuna) Hiszpana Gregoria Martineza Sierry (1871-1941). Ta urocza dwuaktówka, aczkolwiek traktuje o wychowaniu dziewczynki przez zakonnice, którym została podrzucona, była grana z powodzeniem w prestiżowym teatrze paryskim Comédie Française. Wymagając licznej obsady żeńskiej grywana była chętnie w szkołach dla dziewcząt.

W miarę upływu lat słabło życie kulturalne emigracji londyńskiej. Coraz trudniej było wystawiać ambitne sztuki. Starzeli się artyści, wśród nowych nie było ochotników do pracy bezinteresownej.

Aczkolwiek Żeromska przyjęła przekład z entuzjazmem, nie zdołała z niego skorzystać. Ostatecznie, pomysł się zdezaktualizował. Maszynopis utknął u Żeromskiej, jak w różnych miejscach przepadły inne moje prace przekładowe.




„Teatr spełnionych nadziei” – podróże i spotkania z czytelnikami.

Joanna Sokołowska-Gwizdka

Kończy się 2017 rok. Magazyn Culture Avenue był patronem medialnym książki o polskim teatrze w Toronto „Teatr spełnionych nadziei. Kartki z życia emigracyjnej sceny”, pora więc na podsumowanie.

Cały rok były organizowane spotkania autorskie w Polsce i w USA. Wszędzie tam, gdzie dotarłam, torontoński teatr wcześniej nie  był znany. Piękna prezentacja fotografii teatralnych, wzbogacała pełną anegdot opowieść o teatrze bez budynku, o ludzkiej pasji i Polakach z wielu pokoleniach emigracji, którzy walczą o polską kulturę. Prelekcja wzbudzała refleksję i dyskusję czym jest polska kultura poza krajem i jaką spełnia rolę.

O książce opowiadałam w dwóch wywiadach telewizyjnych w programie „Halo Polonia” w TV Polonia oraz „Łodzią po regionach” w TVP Łódź. Ukazały się też wywiady ze mną na portalu KulturaOnLine oraz w torontońskiej „Gazecie”.

Ukazało się także wiele recenzji. Recenzenci zgodnie twierdzili, że książka wygląda na poważną, naukową monografię, jednak zaskoczeniem jest, że mimo iż zawiera ogrom informacji, czyta się ją jak powieść. Takie było moje zamierzenie. Czasami jeden fragment pisałam kilkanaście razy, zanim stwierdziłam, że to jest to. Książka była wypracowana zarówno pod względem merytorycznym, jak i pod względem jednorodnego stylu i języka. Włożyłam w nią prawie całe emigracyjne życie i wiele serca. Napisałam ponad 1000 stron, potem następowała selekcja materiału. Do tego 270 godzin wywiadów z ludźmi z wielu pokoleń emigracji, których połączył teatr. Dlatego jeśli widzę odzew czytelników, jeśli słyszę, że książka ma wiele warstw i jest to książka o nas, Polakach na emigracji, którzy walczą o polską kulturę, to serce rośnie, bo to znaczy, że mój przekaz jest czytelny. Po takim odzewie, wiem, że było warto walczyć o jej wydanie i nie pozwolić, żeby trafiła zapomniana do szuflady.


Książkę można kupić przez Amazon:

https://www.amazon.com/Teatr-spelnionych-nadziei-Kartki-emigracyjnej/dp/8380832779/ref=sr_1_1?s=books&ie=UTF8&qid=1512162735&sr=1-1&keywords=Teatr+spe%C5%82nionych+nadziei

W Polsce książka jest dostępna w każdej księgarni internetowej, a także stacjonarnej, po wcześniejszym zamówieniu. Jeśli ktoś woli książkę w formie elektronicznej, powstał również  e-book.


Spotkania z czytelnikami

Instytut Piłsudskiego w Nowym Jorku

5 grudnia 2017 rok.


Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie

październik 2016 r., premiera książki


Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

promocja książki


Stowarzyszenie Pisarzy Polskich w Krakowie


Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie

maj 2017 r.


Polskie Towarzystwo Ziemiańskie

Warszawa, sala IPN przy ulicy Marszałkowskiej


Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie

Londyn


Łódzkie Towarzystwo Naukowe

Uniwersytet Łódzki


Wojewódzka Biblioteka Publiczna

im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Łodzi


Akademicki Ośrodek Inicjatyw Artystycznych

Łódź


Miejska Biblioteka Publiczna w Łańcucie


Wybrane recenzje:

http://teatruglodna.blogspot.com/2017/02/teatr-spenionych-nadziei-kartki-z-zycia.html

http://www.gazetagazeta.com/2017/09/wiecej-niz-monografia-teatr-spelnionych-nadziei-joanny-sokolowskiej-gwizdka/

http://www.cultureave.com/z-krakowa-do-toronto-czyli-teatr-dla-emigranta/

http://www.cultureave.com/polskie-teatry-sa-wszedzie/

http://www.tydzien.co.uk/artykuly/2017/05/30/wciaz-zle-obecna/

http://www.cultureave.com/teatr-spelnionych-nadziei/

http://www.gazetagazeta.com/2017/01/z-milosci-do-kultury/

Fragmenty książki można przeczytać na Culture Avenue.




Modrzejewska na portretach, fotografiach i pocztówkach

Joanna Sokołowska-Gwizdka

Helena Modrzejewska była często portretowana, fotografowana, jej wizerunki znajdowały się na pocztówkach, monetach, znaczkach pocztowych, pudełkach od zapałek. Pozostało po niej bardzo bogate archiwum dokumentujące role, stylowe kostiumy teatralne i obraz kobiety swojej epoki. Jej twarz uwieczniona na fotografiach znajduje się w wielu muzeach, bibliotekach, kolekcjach prywatnych w Polsce i w Ameryce.

Najbardziej znanym, wielokrotnie reprodukowanym portretem jest dzieło olejne pędzla Tadeusza Ajdukiewicza, które wisi w Muzeum Narodowym, w Sukiennicach w Krakowie. Modrzejewska stoi z dumnie uniesiona głową, tajemniczy uśmiech błąka się na jej twarzy, bogata suknia z trenem wije się wokół niej, artystka trzyma w jednym ręku książkę, drugą ręką unosi  tren,  a wszystkiemu przygląda się duży pies.

Portret pochodzi z okresu, gdy Modrzejewska przyjechała, po raz pierwszy od wyjazdu z Ameryki, do Krakowa na gościnne występy z okazji jubileuszu Ignacego Kraszewskiego w 1880 roku. Jubileusz ten stał się wielkim zjazdem Polaków oraz manifestacją antycarską i antypruską. Po wspaniałym przedstawieniu sztuki „Miód kasztelański” Kraszewskiego, w której Helena zagrała główną rolę, aktorka była witana i żegnana owacyjnie, a na widowni siedziała jej matka, osłupiała i jedyna nie klaszcząca. Potem odbył się bal w Sukiennicach, z gigantycznym polonezem. Dochód z balu – 8000 guldenów przeznaczono na pomnik Mickiewicza w Krakowie. Pani Helena tańczyła całą noc, a jej wspaniała suknia przeszła do legendy. Modrzejewską obwołano drugą królową balu, bowiem pierwszą musiała być księżna Zuzanna Czartoryska.

Przybyli tego wieczoru artyści uchwalili jednogłośnie, że musi powstać w Sukiennicach Muzeum Sztuki Polskiej. Tadeusz Ajdukiewicz (1852-1916), znany krakowski malarz, portrecista sławnych osób, głównie z kręgów artystycznych, zaproponował wówczas Modrzejewskiej namalowanie jej wizerunku. Portret ten miał być jednym z pierwszych eksponatów w nowym Muzeum. Z dzieła Ajdukiewicza Modrzejewska była bardzo zadowolona, czego nie mogła powiedzieć o innym portrecie. pędzla Charlesa Durana, który powstał w Ameryce.

Na fali uwielbienia i reklamy, jeden z bogatych, amerykańskich biznesmenów przeznaczył kilkanaście tysięcy dolarów na portret, który miał odtąd znajdować się w zbiorach Muzeum w Filadelfii. Modrzejewska zabiegała o to, żeby malował ją Henryk Rodakowski. Malarz jednak zlekceważył tę propozycję. Zamówienie dostał modny wówczas światowy portrecista – Charles Duran. Obraz, który powstał za taką cenę był wspaniały, pompatyczny, wręcz „utytułowany”, ale… przedstawiał zupełnie inną osobę. Modrzejewska była załamana. – To najgorszy portret jaki mi kiedykolwiek namalowano – mówiła.

Pozowanie do fotografii artystka traktowała z dużym pietyzmem. Zdawała sobie sprawę, że gra na scenie jest ulotna, a to, co po niej zostanie, to właśnie fotograficzny wizerunek. Przygotowywała się do sesji zdjęciowej z całą powagą. W atelier przebierała się w kostiumy i nie tylko pozowała, ale grała, jak na scenie. Dzięki temu fotografie przekazują głębię, przeżycie sceniczne, pokazują gest, mimikę, dają złudzenie ruchu. Są też fotografie statyczne, głównie dotyczy to portretów, pokazujących artystkę prywatnie. Patrząc na nie wydaje się, jakby postać zastygła na zawsze, a fotograf uchwycił  ten jedyny, niepowtarzalny ułamek sekundy, z wielu  sekund jej życia.

Miała swoje ulubione zakłady fotograficzne. O XIX wiecznych fotografach można dowiedzieć się z podpisów i pieczątek na odwrocie fotografii. Krakowskim zakładem, z którego pochodzi część zachowanych fotografii był „A Szubert, ulica Krupnicza 17”.

Walery Rzewuski, do miejsca swojego zakładu dodał opis – „ulica Kopernika 29, na przeciw zakładu klinicznego”. Innym miejscem słynnego  XIX wiecznego krakowskiego fotografa był „Zakład Fotograficzny Walerego Rzewuskiego, ulica Wesoła, Podwale, nr 27 B”. Z Walerym Rzewuskim łączy się m.in. historia pięknych fotografii Modrzejewskiej w roli Małgorzaty z „Fausta” Goethego. Do tej pory przyciągają uwagę swoją wyjątkowością i dramatyzmem postaci. kobieta. Do tego Modrzejewska wygląda na nich jak współczesna kobieta.

Zapewne nikomu nie przyjdzie do głowy, że odbyły się tylko dwa spektakle „Fausta”: 13 lutego i 14 lutego 1869 r. W sobotę – wielka premiera, w niedzielę – wielka klapa. I nikt by o tym spektaklu nie pamiętał, gdyby nie fotografie znakomitego Walerego Rzewuskiego.

W pracowni Walerego Rzewuskiego została utrwalona jeszcze inna spektakularna rola Modrzejewskiej – Ofelia z „Hamleta” Szekspira. Rola ta jest dość znacząca w karierze Modrzejewskiej. Aktorka napisała  w pamiętniku w 1877 roku:

Postanowiłam sobie, że w każdym mieście, gdzie będę w Stanach, zawsze jeden wieczór będę grać scenę Ofelii po polsku, żeby zarozumiałym Jankesom pokazać, że i my coś umiemy i żeby nie zapomniano, jakiej narodowości jestem.

We Lwowie Modrzejewska korzystała z zakładów: „Józef Eder, Zakład malarsko fotograficzny, Hotel Angielski” i  „J. Stahl, Atelier w Rynku, nr 164”. W Warszawie natomiast, kiedy była gwiazdą Teatrów Rządowych fotografowała się w zakładach: „Karoli & Pusch,  Fotografia Teatrów w Warszawie, ul. Miodowa 4”,  Karola Beyera (1818-1877), potem zakład ten nazywał się – „J. Kostka i Mulert” i mieścił na Krakowskim Przedmieściu, „Fotografia Artystyczna, Konrad, ulica Erywańska, (Plac Zielony) nr 8”, a także w zakładzie „Kloch i Dudkiewicz”. Jeden z fotografów reklamował się: „Fotografije wieczorne pierwsze w kraju, M. Dutkiewicz, Krakowskie Przedmieście 411”.

Najwięcej doskonałych fotografii Modrzejewskiej z warszawskiego okresu wyszło z pracowni Jana Mieczkowskiego (1830-1889), róg Senatorskiej i Miodowej.

Fotograf urodził się w 1830 r. w zdeklasowanej rodzinie szlacheckiej. W młodości pracował w zakładzie fotograficznym (dagerotypii) dr Karola Szczodrowskiego w Warszawie. U niego nauczył się zawodu, dzięki czemu mógł w 1853 r. założyć własne atelier. Po początkowych niepowodzeniach i bankructwie udało mu się zbudować zakład zatrudniający kilkudziesięciu pracowników i najlepszych fotografów warszawskich. Przez kilka lat posiadał także zakład fotograficzny w Paryżu przy ul. Avenue de Opera. Mieczkowski otrzymał wiele nagród i odznaczeń państwowych. W 1875 r. założył dziennik teatralny „Antrakt” przekształcony później w „Kurier Poranny”.

Zyskał sławę jako doskonały portrecista m. in. Adama Mickiewicza i Ignacego Paderewskiego. Na początku lat 70. zainteresował się osobą Heleny Modrzejewskiej, którą utrwalił w bardzo wielu rolach teatralnych.

Córka Jana Mieczkowskiego, Maria wyszła za mąż za ziemianina spod Radomska Antoniego Kamockiego, właściciela majątku Kocierzowy. Od 1878 r., w specjalnym albumie, gromadziła zdjęcia wykonane w atelier ojca. Obok fotografii rodzinnych znalazło się w nim kilkadziesiąt zdjęć Heleny Modrzejewskiej wykonanych w latach 1871-1872. Album Kamockich znajduje się obecnie w zasobie Archiwum Państwowego w Piotrkowie Trybunalskim jako znacząca część archiwum rodzinno – majątkowego Kamockich z Kocierzowych.

W Ameryce artystka korzystała m.in. z zakładów: Mora, 707 Brodway, New York; Max Plater , 88 N. Clark Street, Chicago; Photographic Studio, 838 Market Street San Fransisco, Jones, Robinson & Co.; Taber, No 121 Post Street, San Fransisco; Scholl, 112, 114 North 9th Street, Philadelphia. Z pracowni fotograficznej Scholla wyszła fotografia Modrzejewskiej w roli Kamili, sztuki granej w Ameryce na podstawie „Damy Kameliowej” Aleksandra Dumasa. Fotografia ta obiegła cały kraj w postaci popularnej pocztówki. Modrzejewska ma tam suknię, która sama zaprojektowała i uszyła z pomocą biegłej krawcowej, z białego atłasu i chusty zrobionej z włóczki, z frędzlami. Podobno kostium ten „wstrząsnął żeńską częścią publiczności”.

Na podstawie analizy fotografii wiele można powiedzieć o bogactwie ról i różnorodnych scenicznych klimatów. Jest to jednak temat na osobny artykuł.

 _____

Joanna Sokołowska-Gwizdka: Co otrzymałam od Boga i ludzi. Opowieść o Helenie Modrzejewskiej, BoRey Publishing, New Jersey 2009.

Dwujęzyczna książka o Helenie Modrzejewskiej, zaprojektowana jak XIX-to wieczny pamiętnik, będąca krótkim portretem tej niezwykłej postaci i wprowadzająca czytelnika w jej świat, to dobry prezent dla młodzieży polskiego pochodzenia, aby poznały historię, a także jako prezent  od Polaków dla Amerykanów, aby pokazać, że i my Polacy mamy wkład w budowaniu kultury na tym kontynencie.

 
https://www.amazon.com/Received-People-Helena-Modjeska-Modrzejewska/dp/0615293441/ref=sr_1_1?ie=UTF8&qid=1511375815&sr=8-1&keywords=Sokolowska-Gwizdka


Galeria




Stanisław Wyspiański. Tradycja i uniwersalizm.

Stanisław Wyspiański, ur. 15 stycznia 1869 r., zm. 28 listopada 1907 r. w Krakowie.

110 rocznica śmierci malarza i dramaturga.

Włodzimierz Wójcik

Stanisław Wyspiański w powszechnej świadomości jawi się jako wybitny malarz, wielki dramaturg i fenomenalny reformator teatru w okresie Młodej Polski. 28 listopada 2017 roku mija sto dziesięć lat od jego zgonu. Rocznica ta skłania współczesnych do refleksji na temat znaczenia tej osobowości twórczej dla polskiej kultury narodowej. Refleksja ta prowadzi nas do stwierdzenia, że należy on do najwspanialszych osobowości formujących polską kulturę. Tacy twórcy, jak Kochanowski, Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Norwid, Chopin łączyli i  zespalali  w swym bogatym dziele żywioł polskości z tym, co ma wymiar światowy. Wyraźnie widać, że szybowali przez życie twórcze na dwóch skrzydłach. Jedno znaczyło „domowość”, rodzimość, swojskość; drugie  uniwersalizm. Podobnie rzecz się ma z Wyspiańskim.

Pierwsze skrzydło formowało się u niego pod ciśnieniem symboli narodowych. Urodził się 15 stycznia 1869 roku jako syn Franciszka i Marii z Rogowskich w królewskim mieście przy ulicy Krupniczej 14 (obecnie 26) bezustannie żył, mieszkał lub miał pracownie,  w pejzażu Krakowa: „Dom Długosza” przy Kanoniczej 25; potem kolejno Kopernika 1, Zacisze 2, Westerplatte 1 (dawniej Kolejowa), Poselska 10,  Plac Mariacki 9,  Krowoderska 79;  stąd – już przed śmiercią –  przeniósł  się do pobliskich Węgrzec. Zmarł w klinice przy Siemiradzkiego 1. Po maturze od roku 1887 zwiedzał Polskę południowo-wschodnią (w Warszawie był tylko jeden raz), czego pogłosem będzie liryk o Rymanowskim lesie. Jest we Lwowie, Drohobyczu, Rohatyniu, Stanisławowie, w Haliczu. W 1889  roku – bezustannie wędrując – poznaje kraj ojczysty; bierze udział w inwentaryzacji cennych zabytków Nowego Sącza, Starego Sącza, Biecza, Jeżowa, Bobowej, Krużlowej, Mogilna, Korzennej, Grybowa, Ptaszkowej, Kamionki Wielkiej, czy też Tarnowa. Chodząc po polnych  ścieżkach i drogach,  fascynował się łanami zbóż i kąkolu, trawami, kwiatkami polnymi, ziołami, szlachetnym krojem liści. Stąd też stał się sławny jego „Zielnik” –  zbiór ołówkowych rysunków ojczystej flory.

Skrzydło drugie, już w fazie studiów malarskich i studiów na Wszechnicy Jagiellońskiej,  formuje się za sprawą podróży na Zachód. Kilkakrotny – w latach 1890-1894 –  pobyt w Paryżu  oraz wielu miastach Austro-Węgier, Szwajcarii, Francji i Niemiec naładowany jest inspiracjami  twórczymi. To zrozumiałe… To drugie skrzydło oznacza wielkie wartości uniwersalne, ogólnoludzkie, jakie mieściły się w jego malarstwie i twórczości literackiej.

Syn rzeźbiarza i kamieniarza, Franciszka Wyspiańskiego, Stanisław zaczynał właściwie od sztuk plastycznych. Fascynacje tą dziedziną sztuki wyraził później  w wierszu U stóp Wawelu. Zaczął od szkicowania zwykłych chat wiejskich, rozmaitych ruin oraz rodzinnych pejzaży. Już jako student Szkoły Sztuk Pięknych pracował w roku 1889-1890 pod kierunkiem Jana Matejki w Kościele Mariackim wykonując polichromię według projektu mistrza. Potem przyszły projekty witraży do katedry lwowskiej oraz polichromia w krakowskim  Kościele Franciszkanów (1896) wykonywana w wielkim trudzie bez poważniejszej materialnej rekompensaty. Wspaniałym osiągnięciem artystycznym Wyspiańskiego stały się jego słynne witraże wykonane dla tej świątyni (1897). Mamy na myśli witraże będące personifikacją czterech żywiołów:  ziemi, ognia, powietrza i wody. Fenomenalnym dziełem jest sławny witraż nazwany „Bóg Ojciec – stań się” oraz inny, ukazujący postać św. Salomei. Można powiedzieć, że kościół Franciszkanów jest do dnia dzisiejszego wypełniony po brzegi Stanisławem Wyspiańskim,  podobnie jak Dom Towarzystwa Lekarskiego w Krakowie, w którym artysta w całości zrealizował swój projekt wystroju tego budynku.

Okazał się przednim portrecistą malującym nie na zamówienie, ale – można rzec – z przyjaźni. Stworzył cykl pastelowych portretów bliskich mu ludzi; między innymi artystów sceny, malarzy, poetów: Józefa Mehoffera, Włodzimierza Tetmajera, Lucjana Rydla, Jana Stanisławskiego, Ludwika Solskiego, Ireny Solskiej, Jerzego Żuławskiego, Antoniego Langego, Adolfa Nowaczyńskiego. Szczególną urodą, wielkim smakiem odznaczają się portrety jego żony Teofili z Pytków, prostej dziewczyny pochodzącej ze środowiska wiejskiego, z którą pozostając od paru lat w związku, poślubił w roku 1900 oraz dzieci: Helenki, Mietka i najmłodszego Stasia („Śpiący Staś”). Stworzył też cykl autoportretów, obrazów, na których widać zmieniającą się pod wpływem czasu i przeżyć twarz artysty; od lat młodzieńczych, aż po schyłek życia.

Wypowiadał się jako pejzażysta. Zaraz po powrocie z zagranicznych wojaży namalował  z perspektywy okna mieszkania przy ulicy Zacisze widoki na Bramę Floriańską,  Barbakan oraz Teatr Miejski. Kiedy później miał pracownię przy ulicy Poselskiej stworzył Widok Plant o świcie oraz Planty z widokiem na Wawel. Gdy przeniósł się do ostatniego już za życia mieszkania przy ulicy Krowoderskiej  malował widoki Kopca Kościuszki o różnych porach dnia i roku.

***

Dość wcześnie zainteresował się teatrem i dramaturgią. Już w czasie nauki w Gimnazjum Św. Anny, szkole o wielowiekowych tradycjach,  podjął pierwszą próbę dramatyczną pisząc w roku 1886 sztukę Batory pod Pskowem. Potem przyszły utwory dotyczące zamierzchłej przeszłości Polski oraz sławiące niepodległościowe zrywy naszych rodaków: Warszawianka (1898), Legenda (1897), Lelewel (1899) czy też Legion (1900). Dramaty o tematyce współczesnej reprezentowała Klątwa (1899). Trzecią grupę stanowiły utwory o tematyce antycznej: Meleager (1898), Protesilas i Laodamia (1899). Trzeba jednak powiedzieć, że na trwałe w polskie życie  narodowe wpisały się utwory dramatyczne: Warszawianka, Wesele (1901), Wyzwolenie (1903), Noc Listopadowa (1904). W kolejnych latach przyszły sztuki  łączące tematy antyczne z problemami Polski i polskości: Skałka (1907), Zygmunt August (1907),  Akropolis (1904) i Powrót Odysa (1907).

Był wizjonerem i entuzjastą nowoczesnego teatru i nowoczesnej sceny. Dawał temu wyraz między innymi jako radny od roku 1905  Miasta Krakowa. Kiedy spełzły na niczym jego starania o dyrekturę Krakowskiego Teatru Miejskiego, z którym był uczuciowo bardzo związany, przystał na kandydowanie do samorządu rekomendowany  przez Komitet Demokratyczny Polski. Leżały mu na sercu sprawy oświaty i szkolnictwa oraz wychowywania społeczeństwa w duchu miłości do ojczyzny.  Tych spraw dotyczył  jego wiersz Pociecho moja, ty książeczko. Na posiedzeniu Rady postulował, aby na korytarzach wszystkich szkół były wywieszone na stałe mapy całej Polski z uwidocznieniem Krakowa jako tego państwa stolicy historycznej. Z jego pomysłu zrodziła się praktyka przygotowywania  przez artystów-scenografów osobnych dekoracji dla poszczególnych inscenizacji. Wyspiański-wizjoner postulował stworzenie na południowej ścianie Wzgórza  Wawelskiego teatru na wolnym powietrzu. Teatru na wzór sceny starożytnej. Te marzenia wyraził w liryku  I ciągle widzę ich twarze

***

Wielki dramaturg, wybitny malarz, mistrz w zakresie sztuki użytkowej, jest także Wyspiański przednim poetą. Napisał sporą garść wierszy. Wielekroć przypominamy jego formy lirycznego wyznania, recytując na przykład O, kocham Kraków, czy wyznania w postaci wiersza-apelu  Niech nikt nad grobem mi nie płacze.

Wielką siłę poetycką mają słynne rapsody Wyspiańskiego. Mamy na myśli pełen ekspresji  rapsod Bolesław Śmiały (1902).  W słynnym  Kazimierzu  Wielkimi poeta wykłada swój pogląd na skomplikowaną problematykę budowania mentalności narodowej w ciągu stuleci istnienia Polski. Marzy o Polsce silnej, niepodległej, budującej własną osobowość nie na mitach i mrzonkach, ale na realnych podstawach woli, siły, czynu. Postulował przezwyciężenie fascynacji grobami, zwrócenie się ku przyszłości, ku realnym kształtom życia:

Wielkości! komu nazwę twą przydano,

ten tęgich sił odżywia w sobie moce

i duszą trwa, wielokroć powołaną,

świecącą w długie narodowe noce;

więc, choć jej świeży grób opłakiwano

przemoże Śmierć i trumien głaz zdruzgoce;

powstanie z martwych na narodu czele

w nieśmiertelności królować kościele.

[…]

I śniłem życie mojego narodu

królewskie, błękitne, pogodne:

jak rosły, potężniały wieże grodu,

miasta olbrzymy, z mych czasów wywodne,

w Sławie, w szeregach przelicznych pochodu

wieków… i ludów wielość; wszystkie zgodne;

tak myśl je moja łączy i zasila.

Zdało się, że  nieba skłon odchyla.

W ostatniej oktawie „rapsodu” poeta prorokuje zwycięski  finał zmagań narodu ze złem, z „gadem”  niewoli:

Już zapomniałem był wszystkich rozżaleń;

tłumy mój rozkaz wypełniać gotowe; –

już tylko na mnie! Bliscy i z oddaleń

patrzą; – – już oczy w nich wpiłem surowe

i badam: że są bliscy tych rozpaleń,

od których razy są błyskawicowe – …

że się rozpaczy gad na ołtarz śliznął…

– rzuciłem w mówcę młot, że piersią bryznął

[…]

i  padł – a naród obaczył się wolny.

Trzeba też  powiedzieć, że wielkie formy dramatyczne Wyspiańskiego są wielekroć bogato inkrustowane żywiołem lirycznym. Ów żywioł liryczny wkracza w dramaty pisarza. W Wyzwoleniu (1903) mamy na przykład cudowne, pełne szlachetnego żaru wypowiedzi Konrada:

Bożego Narodzenia

ta noc jest dla nas święta.

Niech idą w zapomnienia

niewoli gnuśne pęta.

Daj nam poczucie siły

i Polskę daj nam żywą,

by słowa się spełniły

nad ziemią tą szczęśliwą.

Jest tyle sił w narodzie,

jest tyle mnogo ludzi;

niechże w nie duch twój wstąpi

i śpiące niech pobudzi.

Niech się królestwo stanie

nie krzyża lecz zbawienia.

O daj nam, Jezu Panie,

twą Polskę objawienia.

O Boże, wielki Boże,

ty nie znasz nas Polaków;

ty nie wiesz, czym być może

straż polska u twych znaków.

Nie ścierpię już niedoli

ani niewolnej nędzy.

Sam sięgnę lepszej doli

i  łeb przygniotę jędzy.

Zwyciężę na tej ziemi,

z tej ziemi PAŃSTWO wskrzeszę.

Synami my twojemi,

błogosław czyn i rzeszę!

W wizji Stanisława Wyspiańskiego odrodzona Polska winna być rzeczywista, realna, normalna, codzienna, powszednia, osiągalna dla każdego obywatela. Nie symboliczna i  nie zmitologizowana. Poeta wypowiada się przez bohatera utworu dramatycznego bynajmniej nie zmanierowaną, nastrojową młodopolską polszczyzną:

     […]

Chcę, żeby w letni dzień

w upalny letni dzień

przede mną zżęto żytni łan,

dzwoniących sierpów słyszeć szmer

i świerszczów szept, i  szum,

i żeby w oczach mych

koszono kąkol w snopie zbóż.

Chcę widzieć, słyszeć w skwarny dzień

czas kośby dobrych ziół i złych

i jak od płowych zżętych pól

ptactwo się podnosi na żer.

[…]

Prócz wymienionych wyżej imponujących dzieł Wyspiański obdarzył nas krystalicznie czystymi formami wierszy lirycznych, które pisał od 1896 roku do samej śmierci. Jest ich ponad czterdzieści. Wyraża w nich uczucia szczerej przyjaźni w stosunku do przyjaciół (np. Do Lucjana Rydla, Wierszyk wakacyjny. Do Leona Stępowskiego, Księdzu Czaykowskiemu, Do Wilhelma Feldmana, Bóg wam zapłać,  koledzy,  za miłość dla sceny, Do Kazimierza Rakowskiego, Do Tadeusza Estreichera) oraz bezgraniczną miłość do pełnej ciepła architektury rodzinnego miasta (U stóp Wawelu miał ojciec pracownię, O kocham Kraków – bo nie od kamieni). Są liryki wypełnione ojczystym krajobrazem, polską prowincją i jej historią (Hej, las rymanowski za mgłą). Niektóre wiersze niosą swoisty rozrachunek życiowy, rozterki, nastroje duszy,  czasem gorycz, czasem znów świadomość wagi własnych dokonań, a także ton testamentu i intelektualnego  przesłania dla potomnych (Gdy przyjdzie mi ten świat porzucić, Niech nikt nad grobem mi nie płacze, Jakżeż ja się uspokoję, Wesoły jestem, wesoły). Szczególną wagę przykładał do refleksji na temat kształtu literatury i sztuki i jej znaczenia w życiu narodu (I ciągle widzę ich twarze, Pociecho moja ty, książeczko, Poezjo – wiecznież cię po sprzętach szukać trzeba, Przy wielkim czynie i przy wielkim dziele, O myśli polska, czyliś już ockniona). W kilku  tekstach wyśmiewał gołosłowie i pustosłowie  oraz snobizm niektórych przedstawicieli życia publicznego (Znam mężów odważnych słów, Jeśli kto nie rozumie czego, Wyuczono papugę wyrazów o sztuce, Wierszydło). Poezje te bezustannie cieszą się wielkim uznaniem czytelników. Są żywe, są  recytowane przez młodzież i starsze pokolenie Polaków. Mają moc odświeżającą.

***

Ostatnie kilkanaście miesięcy przeżył poeta na „swoim zagonie” w Węgrzcach, koło Krakowa. Zakupił dla rodziny trzydzieści hektarów ziemi wraz z domem i zabudowaniami gospodarczymi. Schorowany, nie mógł pisać, ale do końca życia dyktował swoje utwory. Odwiedzali go przyjaciele, którzy niekiedy na piechotę wybierali się do niego. Zmarł w lecznicy krakowskiej 28 listopada 1907 roku. 2 grudnia został uroczyście pochowany na Skałce obok wielkich Polaków. Pochowany w klimacie uznania i wielkiej chwały.

Leokadia Wyspiańska zmarła w 2011 roku, Włodzimierz Wójcik odszedł rok później, w 2012 r.