Polskie tradycje, polskie obyczaje
Joanna Sokołowska-Gwizdka (Austin, Teksas)
Wystawił ten świątobliwy pan drugą fortecę jakoby wpośród pola w Łańcucie, z ośmdziesiąt dział, puszkarzami, prochownią prowiantami, amunicyjami. Tamże zawsze trzymał circum circa piechoty czterysta, także wybranych z włości swoich i czterysta beczek wina dla traktamentu przyjaciół i braciej szlachty polskiej.
Tak Stanisław Czerniecki, Podstoli Żytomierski opisywał ”Dwór, Wspaniałość, Powagę i Rządy Jaśnie Oświeconego Księcia Stanisława Lubomirskiego, Chwalebnego Zwycięzcę Nad Osmanem Cesarzem Tureckim pod Chocimiem…”, ojca Jerzego Sebastiana. Oprócz zasług Księcia dla kraju i szczegółowego opisu dworu Czerniecki utrwalił wydarzenie, które przeszło do historii, ślub panny Konstancji Lubomirskiej, córki Jerzego Sebastiana Lubomirskiego, z Felicyjanem Potockim. Ceremonia i wesele odbyły się po Świętach Bożego Narodzenia, w karnawale, kiedy to na pańskich dworach bawiono się hucznie aż do postu. Na dworze zatrudnionych było na stałe:
Kuchmistrzów szlachty dwóch, Kucharzów tak Francuzów, jako i Niemców z Polakami dwanaście i wozów po sześciu koni, dla nich i dla naczynia dwa. Pasztetników trzech a piekarzów czterech.
Przygotowanie wesela wymagało jednak zatrudnienia dodatkowych osób.
Jaki rozchód był na tym weselu, który był w mojej dyspozycyjej – pisze Czerniecki – snadno się domyślić może każdy z liczby kucharzów, których było siedemdziesiaty pięć, a tych zwożono z różnych miejsc, z Warszawy, Krakowa i Lwowa. Do tego Kuchen Wielkich cztery i kuchmistrzów czterech. Z osobna pasztetników sześć, cukierników czterech Francuzów, którzy na miejscu w Łańcucie cukry robili.
Nie sposób wymienić wszystkiego, co znalazło się wtedy na łańcuckich stołach, ale już kilka pozycji daje wyobrażenie o wielkości przyjęcia.
Na same stoły rozchód był takowy. Wołów karmnych – 60, Cieląt – 300, Bażantów – 500, Kapłonów karmnych – 3 000, Kapłonów dworowych – 3 000, Kur prostych – 8 000, Kurcząt par – 1 500, Gołembi par – 1 500, Indyków młodych – 1 500, Indyków starych – 500, Kaczek swojskich – 1 500, gęsi karmnych – 500, Wieprzów karmnych – 30, Prosiąt – 120, Jeleni – 24, Danieli – 30, Zajęcy – 300, Sarn – 45, Dzików – 4…
A oto jak Stanisław Czarniecki opisuje samo wydarzenie.
Naprzód przyjazd do Łańcuta Wojewody (Stanisława Potockiego) z Jego Synem (Felicyjanem Potockim). Dosyć ozdobny, ludzi zacnych i rycerstwa poczet niemały, koni tureckich, bachmatów szmailskich, rumaków polskich sześdziesiąt. W kawalkacie przyjaciół i usariej, pułkowników, wyborowych zacnych kawalerów półtora tysiący. Przeciw Tym Jaśnie Wielmożnym, Marszałek Wielki Koronny nie w mniejszym poczcie wyjechał, o pół milę do wsi Głuchowa. Na wjazd tych Ich MM do zamku Łańcuckiego, który był w piątek, z dział dwunastu na wał wytoczonych, dano ognia dwakroć, to jest 24 razy. Po ślubie, który był w Kościele w niedzielę na powrót z kościoła do zamku tychże Jaśnie Wielmożnych Ich Mościów dano ognia razy 24. za zdrowie rycerstwa wszystkiego gdy wypijano, dano ognia 24 razy. Za zdrowie JW Hetmana Wielkiego Koronnego gdy wypijano, dano ognia 24 razy. W poczcie piechoty cudzoziemskiej we dnie i w nocy stało 1 200. Po wałach piechoty węgierskiej stało we dnie i w nocy 600. Piechoty do noszenia potraw było 600. Zbudowano circum circa około pałacu w zamku pokojów dla pułkowników z tarcic – 40. Posłów tak, cudzoziemskich, jak i panów możnych i rycerstwa obojga narodów, z upominkami, które przez trzy dni oddawali, było 1 500, co twierdził regestr, do którego się Ich Mość panowie Posłowie wpisywali. (…) To trzeba wiedzieć, że tam był takowy traktament i wygoda gościom, że do wszystkich pokojów otwierano kluczem generalnym, a na śniadanie i wieczerzę stoły wszystkich gości zastawowano, ludo goście spali i jeść nie chcieli i win dostatek przy potrawach nanoszono. A trwał ten solenny bankiet od piątku do drugiego piątku i szczęśliwie bez wszelkiej zwady zakończony.
Możni Panowie w XVII wieku mieli dużą władzę. Z racji ciągłych najazdów dysponowali wojskiem. Ich fortuny rosły. W okresach wolnych od wojen, bawiono się więc, ucztowano wiele dni, tygodni czy miesięcy. Dwory magnackie naśladowały dwór królewski, sprowadzano muzyków zza granicy, zatrudniano własne orkiestry. Takie wydarzenie jak ślub i wesele, musiały zapaść w pamięci, nie mogły być gorsze czy mniejsze od królewskich.
_______
Bibliografia: Stanisław Czernecki: Dwór wspaniałość powaga i rządy…..1697 rok, rękopis Biblioteki Ossolińskich.
Artykuł prof. Jarosława Dumanowskiego o zapomnianych potrawach wigilijnych:
Czy mamy jakieś porównanie z ucztami na Zachodzie? Jest piękny i smutny film Vatel – o majordomusie Kondeusza, który przygotowuje trzydniową ucztę z okazji wizyty króla Ludwika XIV. Ale jak było z ucztami weselnymi? Z kolei znamy intrady (wjazdy) poselstw czy orszaki weselne z okazji królewskich ślubów, o nich wiemy. Chodzi mi o to, czy aby tak długie weselne ucztowanie nie jest bardziej wschodnią, orientalna cechą. Mamy tu w opisie jakąś kawalkadę, ale nie mamy opisu stołu, naczyń. A działo się to przecież w czasach, kiedy niebywałe precjoza królowały obok dań, bażantów, czy nawet łabędzi na stołach. Takie jak kryształy górskie z warsztatów Miseronich, których repliką są topniejące rzeźby z lodu w filmie o Vatelu.
W artykule nie zacytowałam całego dokumentu autorstwa Stanisława Czernieckiego.Faktycznie, nie pamiętam, żeby był opis stołów, tylko, że dla wojska ustawiono namioty. Ale autor na wielu stronach wylicza jakie produkty i w jakich ilościach zużyto, czyli „jaki był rozchód….”. Za głowę można się złapać czytając o setkach saren, dzików, ptactwa… itd.
No więc właśnie. Jedli na misach? łyżki nosili za cholewą. A pasy , żupany, kontusze, łby podgolone, nie mówiąc o uzbrojeniu na modłę i w orientalnym stylu, persko-tureckim. Po dworach – broń wschodnia, kałkany, rzędy końskie, turkusami, koralami wysadzane, na ścianach i stołach kilimy, makaty, opony. Wschód. Wschodnie tkaniny i inne dobra sprowadzane do nas były przez naszych Ormian. I tych kilkuset kupców brać szlachecką odziewało… Czerniecki wylicza inne „dobrobyty”. Co przypomina pewną anegdotę z epoki. Szlachciura jakiś po wyjeździe z kraju i powrocie z Zachodu, na pytanie o – nie pamiętam, o który kościół chodziło, zafascynowany był jedynie tym, ile blachy miedzianej tam zużyto… Bo że obrazów po dworach (nie mówię o magnackich i wielkopańskich) nie było wtedy, jasne, grzmieli kaznodzieje z ambon, że nic nam tu po Marsach i Wenerach w izbach i komnatach. Z drugiej strony srebrne, złocone czy srebrzone misy łatwo mogły ulec rabunkowi, zniszczeniu czy przetopieniu. Czy piśmiennictwo staropolskie o zastawach i naczyniach stołowych coś mówi?
Nie pamiętam źródła, ale czytałam opowieść o wizycie cesarza Ottona III w Gnieźnie (zjazd gnieźnieński) i spotkaniu z księciem Bolesławem Chrobrym. Otóż ucztowanie trwało trzy dni, a potrawy podano na pięknie zdobionej, srebrnej zastawie stołowej. Goście zachwycali się naczyniami, a po uczcie Bolesław Chrobry, żeby zrobić wrażenie…. podarował gościom talerze, na których jedli. Długosz opisuje tzw. zjazd królów u kupca krakowskiego Wierzynka, o ile dobrze pamiętam, też tam jest coś o naczyniach. Istnieje też legenda, niektórzy historycy twierdzą, że udokumentowana, że to my Polacy nauczyliśmy Francuzów jeść widelcem. Anna Jagiellonka dostała w posagu widelce – czyli małe widły, na które nabierało się jedzenie. Jej mąż – Henryk walezy, który na wieść o śmierci brata uciekł do Francji objąć tron, zabrał ze sobą widelce, jako nowość dla niego i wprowadził je na stoły francuskie.
W wierszu Słoty z 1400 roku „O zachowaniu się przy stole”, faktycznie widnieje, że na stołach nie ma talerza tylko misa. Dość obszernie o zastawach stołowych pisze Jędrzej Kitowicz, ale to już są czasy saskie. Mamy też dokumentację zastaw stołowych za króla Stasia. Piszę z głowy, to co pamiętam, nie sprawdzałam źródeł. Ale to ciekawy temat, mam ochotę go zgłębić. Dziękuję za inspirację.
I z kolei choćby w powieściach, np. u Daphne du Maurier, nie pomne tyrułu,rzecx osadzona w Anglii elżbietańskiej, są opisy bstołów bankietowych ( to tam łabedzinę podawano, mdła i nieciekawą, ale jakże majestatycznie piękną w prybraniu piór łabędzich… I teraz jeszcze mi zaświtało, tylko nie pamiętam skąd to, o pasztetach, z których wylatywało żywe ptactwo…
Jakiś czas temu byłam na wystawie poświęconej Katarzynie Wielkiej w Muzeum w Montrealu. Eksponaty były wypożyczone z Ermitażu, była też kareta carycy Katarzyny, która zajmowała osobną sale. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie zastawa stołowa. Porcelanowe figurki, do dekoracji stołu ułożone w scenki rodzajowe – praca chłopów w polu, świętowanie zbiorów itd. No i … biżuteria carycy…w osobnych gablotach, nie mogłam oczu od niej oderwać, od tej misternej roboty. Wykonawcami byli artyści, a nie rzemieślnicy.
Czarowne carskie klejnoty należą do najwspanialszych na świecie po klejnotach indyjskich. Wśród nich Orłow – o szlifie rozetowym, jeden z największych, już oszlifowanych brylantów, – zdobi berło carów, przechowywane w Skarbcu Diamentowym na Kremlu.
Według Wikipedii to ten sam brylant, co opisany przez słynnego francuskiego podróżnika J.B. Taverniera „Diament Wielkiego Mogoła”. Zrabowany podczas inwazji Nadir Szacha w 1739 r., w kilka lat potem znów skradziony, z Isfahanu trafił do Amsterdamu.
Bankier i jubiler carycy, Ormianin Iwan Łazariew, za pośrednictwem Orłowa, byłego faworyta, sprzedał władczyni kamień za sumę 400 000 rubli. Ale to zachowano w tajemnicy i Orłow w listopadzie 1773 na oczach całego dworu wręczył kamień Katarzynie jako prezent imieninowy.
Zdjęcie i historia: https://issuu.com/jeweller/docs/jeweller_g_j_jul14_/40
A z tego co pamiętam słabo i nie sprawdzam, talerz wziął się od słowa deska, deska do krojenia >tailler (?)<.